crans montana

Z pamiętnika fana sportu alpejskiego

Mniej więcej połowa stycznia każdego roku to jeden z najfajniejszych momentów dla fanów alpejskich konkurencji szybkościowych. W programie bowiem są klasyki Wengen i Kitzbühel (panowie) oraz zawody w Crans Montanie (panie). Tak jest rok po roku. No może prawie…

Fantastyczny zjazd w Wengen nie ma szczęścia do pogody. Nic dziwnego, połowa stycznia to czas, kiedy wielkie opady i zamiecie śnieżne w Alpach są na porządku dziennym. Tym razem jednak zjazd odwołano z powodu nasilenia się przypadków zarażenia wirusem Covid-19, a w zasadzie jego najnowszą „brytyjską” odmianą w kantonie Berno. Tak na marginesie: zawsze mówi się Covid-19, a nie „chiński wirus”, bo to podobno niepolitycznie. Nazywanie jednakże nowego szczepu odmianą „brytyjską” jest już najzupełniej ok. Dziwne, nieprawdaż?

Wracając do nart… Mam pewne wrażenie, że bardzo pragmatyczni Szwajcarzy trochę wykorzystali Covid-19 aby drogich w organizacji zawodów w Wengen jednak nie przeprowadzać (brak wpływów z biletów itp.). Patrząc historycznie na pogodę pomiędzy 13 a 17 stycznia w Alpach, szanse na przeprowadzenie zjazdu z Lauberhornu były raczej niewielkie. Zamiast ścigać się w Wengen, panowie stanęli na startach dwóch slalomów we Flachau (pogoda też była podła), a Kitzbühel wzięło na siebie ciężar organizacji dwóch zjazdów i supergiganta. Trzeci tydzień roku 2021 zapowiadał się wręcz fantastycznie. Jednak już podczas treningów zarówno w Crans Montanie, jak i w Kitz doszło do wypadków. Najpierw w Szwajcarii w wyniku upadku uszkodziła więzadła Nina Ortlieb, bardzo obiecująca austriacka zawodniczka, córka mistrza olimpijskiego z 1992 roku i mistrza świata z roku 1996 Particka Ortlieba. W czwartek po skoku przed metą w Kitz upadł Johan Clarey. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Oglądałem częściowo czwartkowy trening i choć samego upadku nie widziałem, to jednak byłem świadkiem rozmowy Dominika Parisa z jednym z organizatorów odpowiedzialnych za trasę. Dominik ni mniej ni więcej (podniesionym głosem) przekonywał, że ostatni skok przed metą wysyła narciarzy w powietrze trochę krzywo i zbyt wysoko. Już dzień później okazało się, jak bardzo miał rację. We czwartek też rozpoczęła się w Kitz mała wojenka podjazdowo-psychologiczna pomiędzy pretendentami do tytułu. Najszybszy na ostatnim treningu był bowiem Vincent Kriechmayr, któremu osiągnięcia bardzo wylewnie gratulował Beat Feuz. Austriak był wściekły, gdyż natychmiast jego rodzinne tabloidy (i ich internetowe oddziały) zaczęły upatrywać w nim zwycięzcę jednocześnie wywierając presję.

Piątek 22.01.2021

Föhn, to po polsku wiatr halny. Po odpaleniu linku możecie zobaczyć, jak powstaje i dlaczego jest taki ciepły. Tak więc w piątek po północnej stronie Alp przydarzył się (zapowiadany) Föhn przynosząc ze sobą huraganowe podmuchy i bardzo wysoką temperaturę w dolinach. Oczywiście leżące nisko Kitzbühel zostało trafione silniej niż Crans Montana. W nocy z czwartku na piątek zastępy pomocników wysypywały tony soli, żeby utwardzić dolną część legendarnej trasy Streif. Zjazd kobiet przełożono na 13.30, wiec mężczyźni ruszyli pierwsi.

Ze względu na rozmiękającą trasę wystartowało ich tylko trzydziestu, ale zgodnie z regulaminem, sędziowie zaliczyli konkurencję. Na trasę mogło wyruszyć więcej zawodników, gdyby nie dwie akcje ratownicze (łącznie trwały prawie godzinę) z udziałem śmigłowców po dwóch przykrych wypadkach. Najpierw jadący z numerem 13. Amerykanin Ryan Cochran-Siegle przy wielkiej prędkości uderzył prostopadle w siatki zabezpieczające, przebił je i zatrzymał się w miękkim śniegu. Zawodnik należący do ścisłego grona faworytów został odtransportowany do szpitala z urazem kręgosłupa na odcinku szyjnym. Może powróci na trasy pod koniec sezonu, ale mistrzostwa świata ma raczej z głowy. Zaledwie w kilka minut po zabraniu Rayana do szpitala, po ostatnim skoku przed metą upadł bardzo poważnie Szwajcar Urs Kryenbühl. Ogromna siła uderzenia o twardy stok spowodowała, że narty zawodnika rozleciały się na małe kawałeczki. On sam doznał wstrząśnienia mózgu, złamania obojczyka i urazu kolana. Na stok w tym sezonie już nie wróci.

Oczywiście po tak dramatycznym wypadku natychmiast rozgorzała dyskusja – kto zawinił? Dorzucam więc i swoje trzy grosze. Bula przed metą była w Kitz „zawsze”. W czasach kiedy zjazd nazywano jeszcze biegiem zjazdowym, a zawodnicy rzeczywiście biegli na nartach na bardziej płaskich odcinkach trasy po prostu jej nie dostrzegano. Wraz z rozwojem sprzętu i smarów bula zaczęła być zauważalna. Pamiętam, jak w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia kibice stawali poniżej buli z tabliczkami w rękach pokazując widzom telewizyjnym, jak daleko zawodnik poszybował w powietrzu. Rekordy przekraczały 70 metrów. Po straszliwym wypadku Daniela Albrechta w roku 2009 bulę trochę zniwelowano. Niestety wzrosła prędkość przejazdów i na prostej przed metą zawodnicy osiągają dzisiaj ponad 140 km/h. Bula zaczęła znowu być groźna. Zacytuje w tym miejscu znakomitego byłego zawodnika Marca Girardelliego:

widz przed telewizorem nie ma szansy ocenić, czy zawodnik jedzie 140 km/h, czy tylko 110 km/h dopóki realizator mu tego nie pokaże. Dla faceta na trasie te 30 km/h robi ogromna różnicę”.

Po zawodach, zarówno zwycięzca Beat Feuz, jak i Dominik Paris przekonywali, że tak trudny skok, nie powinien znajdować się w tym miejscu trasy, kiedy zawodnicy mają już w nogach dwie minuty jazdy, prędkość jest ogromna i tym samym ocena odległości bardzo utrudniona. Też tak myślę. W końcu to właśnie ci panowie wiedzą najlepiej, co jest niebezpieczne, a co nie.

No dobra przejdźmy do wyników. Królem w Kitz, po fenomenalnej i momentami ryzykownej jeździe został Beat Feuz, któremu w dorobku brakowało w zasadzie tylko tego tytułu. Poważniej zagroził mu jedynie zeszłoroczny zwycięzca Matthias Mayer. Na miejscu trzecim Dominik Paris, a czwarty finiszował czterdziestolatek, lekko poobijany Johan Clarey. Szwajcar nie ukrywał zadowolenia, gdyż zrealizował swoje ostatnie sportowe marzenie i to w sposób niezwykle przekonujący. Brawo!

W Crans Montanie jury zdecydowało się na skrócenie trasy poprzez użycie startu do supergiganta. W huraganowych porywach wiatru zawody wyglądały na loterię. Te porywy nie przeszkodziły jedynie Sofii Goggi na trzecie zwycięstwo z rzędu w tym sezonie. Na miejscu drugim Ester Ledecká, a na trzecim Breezy Johnson. Zaraz za podium wielka niespodzianka, gdyż czwartą lokatę zajęła Petra Vlhová. Do grona pokonanych należały Szwajcarki, a jedna z nich Lara Gut-Behrami (miejsce 16.) nazwała trasę słowem: „obrzydliwa”. Lara, która po małżeństwie z piłkarzem Valonem Behrami i tak nie ma w kraju Helvetów najlepszej prasy znowu podpadła, ale trochę racji miała. Silny i szkwalisty wiatr, rozmiękający śnieg i czasy minimalne powyżej minuty i 10 sekund spowodowały, że trudno mówić o regularnym zjeździe.

Sobota 23.01.2021

Panowie w Kitz pauzują, a zjazd przeniesiony zostaje na niedzielę. Panie w Crans Montanie startują wcześniej i na pełnej trasie. To jednak niewiele zmienia, gdyż zjazd wygrywa po raz czwarty z rzędu w tym sezonie Sofia Goggia. Nagrodą w Crans Montanie jest charakterystyczny, szwajcarski dzwonek dla krowy. Jeszcze w piątek Włoszka żartowała, że potrzebowała dzwonka dla krowy wygranej w Val d’Isere. Teraz będzie miała dwa. Sofia powiedziała też, iż jej trenerzy nie są zadowoleni z jej jazdy, gdyż technicznie jest marna i popełnia zbyt wiele błędów. Jest jednak przy tym bardzo szybka i to ją ratuje. Temat rozwinęła Tina Weirather dodając, że Goggia używa do jazdy bardzo dużo siły, tym samym wygina narty w skrętach mocniej niż inne zawodniczki. Kiedy na końcu skrętu deski oddają włożoną w nie energię Sofia często zostaje zaskakiwana jej mocą. Stąd zachwiania i częste chwilowe utraty kontroli. Na miejscu drugim finiszowała wściekła i walcząca z bólem pleców Lara Gut-Behrami. Trzecia zameldowała się Elena Curtoni, a czwarta Laura Pirovano. Można powiedzieć, że na mecie w Crans odbył się włoski festiwal, gdyż w końcu Lara pochodzi także z włoskojęzycznej części Szwajcarii. Przez chwilę wyglądało, że Goggi zagrozi jadąca brawurowo Ester Ledecká. Czeszka nie wytrzymała jednak siły odśrodkowej lewego skrętu w dolnej części trasy i spektakularnie zliczyła siaty rozcinając przy tym rękę i twarz. Na szczęście nic bardziej poważnego się nie stało. Ponownie zadziwiająco dobrze pojechała Petra Vlhová, plasując się na pozycji siódmej. Dziesiąta ukończyła Michelle Gisin, tym samym zapewniając sobie prawo startu we wszystkich konkurencjach w nadchodzących mistrzostwach świata w Cortina d’Ampezzo. Szacun! To niełatwa sprawa w mocnym szwajcarskim zespole.

Niedziela 24.01.2021

Panowie wystartowali już o 10.20 do swojej drugiej wielkiej próby na Streifie. Tym razem trasa znacznie lepiej zniosła trudy zawodów. Jedynie w okolicach Mausefalle przez pewien czas zalegało trochę mgły. Mniej groźny był też próg przed metą, gdyż został trochę ścięty i tym samym nie wysyłał zawodników tak wysoko w powietrze (choć równie daleko). Fantastyczny czas ustanowił jadący z piątką na piersiach Francuz Johan Clarey. Podwaliny pod doskonały wynik położył na odcinkach ślizgowych. Cóż, Johan nie od dziś znany jest jako najlepszy „glider” w stawce. Jego czas, i to tylko o 0,17 sekundy, pokonał dopiero Beat Feuz, który nie miał jednak idealnie czystego przejazdu. Na mecie mówił nawet, że tak niedoskonały „run” nie umożliwi mu drugiego zwycięstwa, gdyż zapewne znajdzie się ktoś szybszy. I tu się pomylił. Nikt taki się bowiem nie pojawił, a Feuz mógł świętować podwójny tryumf w Kitz. Na miejscu drugim minimalnie zawiedziony, choć i tak szczęśliwy Johan Clarey (któremu najmocniej kibicowałem), a na trzecim Matthias Mayer Niespodzianką było czwarte miejsce Christofa Innerhofera. Johan Clarey stał się też najstarszym zawodnikiem, który kiedykolwiek stanął na podium zawodów alpejskiego Pucharu Świata.

Kiedy zawodnicy z najwyższymi numerami startowymi jechali jeszcze po trasie w Kitzbühel, w Crans Montanie rozpoczął się supergigant, który ja określiłbym mianem kryminalnego. Otóż pan ustawiacz Giovanni Feltrin wytyczył w Crans mały zjazd, a na dodatek postanowił ukryć jedną z niebieskich bramek za krawędzią skoku tak zwanego „prezydenckiego”. Jadąca z numerem jeden Vlhová cudem ominęła płachtę (po zewnętrznej) o przysłowiowy włos. Numer dwa Michelle Gisin przyhamowała przed krawędzią, żeby zobaczyć, gdzie jechać i straciła mnóstwo czasu. Kolejne Venier i Holdener także ominęły feralnie postawioną bramkę. I choć na start poszedł meldunek, iż zawodniczki skaczą dalej niż przewidywano katastrofa wisiała na włosku. Mnie przypomniał się wypadek Matthiasa Lanzingera z Kvitfjell… Kolejne zawodniczki wiedziały już, że muszą trzymać się bardziej lewej strony krawędzi, co jednak znacznie wydłużało skok. Niektóre latały 35 metrów. Na supergigancie! Z trudami trasy najlepiej poradziła sobie Lara Gut-Behrami, dystansując Tamarę Tippler aż o 0,93 sekundy i Federicę Brignone o ponad sekundę. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

Sobotnie i niedzielne zawody pokazały też, jak twarde są zawodniczki konkurencji szybkościowych. Stephanie Venier startowała w drugim zjeździe ze szwami na twarzy i wybitym zębem w wyniku upadku w piątek. W niedziele znowu zaliczyła kraksę, ale bez poważniejszych obrażeń. Ester Ledecká z bandażami na ręce i twarzy dojechała do mety w niedzielę na miejscu 15. Jestem pod ogromnym wrażeniem ich woli walki.

W poniedziałek w Kitzbühel panowie pojadą jeszcze supergigant, ale pewnie nie będę mógł go obejrzeć (robota kochani, robota). Tym samym mój pamiętnik zakończę już dzisiaj.

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

1 komentarz do “Z pamiętnika fana sportu alpejskiego”

  1. Na ostatnim skoku w Kitz jest usypana taka pułka niemalże nie widoczna dla TV. Widać ją dopiero jak się przy niej stoi. Coś takiego jak w Crans Montana w zjeździe kobiet ale zupełnie nie tej skali. Tutaj to jest taki mikro schodeczek. Z powodu warunków śniegowych w tym roku zawodnicy w tym miejscu mieli kilka km/h większą prędkość najazdu niż w ostatnich latach. Te kilka km /h więcej powodowało, że skoki były znacznie dłuższe.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

amp

AMP 2024: Gwiezdny pył z mistrzostw

Maja Chyla (UJ Kraków) oraz Bartłomiej Sanetra (AWF Katowice) obronili tytuły Akademickich Mistrzów Polski w gigancie, a do tego dołożyli zwycięstwa w slalomie, zgarniając komplet złotych medali. Po dwóch dniach eliminacji w wiosennej

amp

AMP 2024: Żniwa

Natalia Złoto (PK Kraków) na wschodzie i Zofia Zdort (ŚUM Katowice) na zachodzie zwyciężyły w eliminacjach kobiet do jutrzejszego finału slalomu w ramach Akademickich Mistrzostw Polski. W stawce panów dominowali Juliusz Mitan

azs winter cup

AZS WC: Duża kasa rozdana na Harendzie

Maja Chyla (UJ Kraków) i Wojciech Dulczewski (AGH Kraków) wzbogacili się o 10 tys. złotych, wygrywając slalom równoległy wieńczący sezon AZS Winter Cup. W rywalizacji drużynowej zwyciężyła reprezentacja Uniwersytetu

azs winter cup

Gadające Głowy – finał AZS Winter Cup Zakopane

Aż się łezka w oku kręci, bo to ostatnie Gadające Głowy w tym sezonie. To też ostatni występ w zawodach Akademickiego Pucharu Polski kilku zawodników i po raz ostatni przepytujemy ich na okoliczność. Jest wielka

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.