Tak, nie przesłyszeliście się. Sandro Viletta zwyciężył supergigant Pucharu Świata w Beaver Creek. Pamiętacie Adelboden 2009? Może jedynie zwycięzców, bo tych spoza podium raczej się nie utrwala w pamięci. Kilka miejsc w dziesiątce, jeszcze jedno siódme. To cały dorobek Szwajcara, który dziś wyskoczył jak diabeł z pudełka i po prostu zjechał najszybciej. Mówi się, że trasa Birds of Prey jest najtrudniejszych super-G w sezonie Pucharu Świata. Dlatego w ten sposób Viletta zapisał się w historii. Podejrzewam, że wielu z Was pokrzyżował szyki w Lidze Typerów NTN :). Ale taki jest ten sport. Dodam tylko, że Sandro ruszył na trasę z numerem trzydziestym. Drugiego na mecie Aksela Lunda Svindala zostawił w tyle o 0.2 sekundy. Trzeci (znów na podium) był Beat Feuz, a więc mocna kontra w wykonaniu Szwajcarów. Znów Austriacy poza podium. Najwyżej z reprezentantów tego kraju sklasyfikowano Hannesa Reichelta – piąta lokata. Reichelt prezentuje się naprawdę solidnie podczas startów w Ameryce Północnej.

Słowo o bohaterze zjazdu z wczoraj. Bode Miller jechał jak przecinak. Jednak w pewnym momencie o mało nie wypadł z trasy. Ledwo zmieścił się w bramkę. Grając w Ski Challenge wiem jak to zrobić, by wyratować się z takiej opresji (kursor w dół z całej siły i palec na któryś w prawo lub lewo, mam taką akcję na każdej bramce ;). Jak Miller to zrobił, wie tylko on. Znów zadziwił wszystkich kibiców, choć strata była tak potężna, że wystarczyło jedynie na 21. miejsce.