Komentatorzy Eurosportu (red.red. Witold Domański i Tomasz Kurdziel) wiele uwagi poświęcili wielkiemu marzeniu Bode Millera. Trudno się dziwić, bo amerykański narciarz, który ma już niemal wszystko co można zdobyć w narciarstwie chciał wygrał klasyczny zjazd w Kitzbuehel. Nie tym razem. Ponoć dla niego liczyło się tylko zwycięstwo. Przedkładał je nad ewentualne medale zbliżających się igrzysk. To dobra motywacja, dobry trening psychiki przed wyjazdem do Rosji, bo (zapewne nie tylko w jego przypadku) w Soczi liczyć się będzie tylko zwycięstwo. Szczególnie, że Bode wydawał się wyjątkowo groźny po tym, co pokazał podczas czwartkowego treningu…
Kiedy jadący z nr. 11 Miller dojechał do mety wychodząc na prowadzenie, wiedział, że dla niego to nie koniec stresu. Na start wciąż czekała czołówka. Do tego pewnym momencie dobry wynik zawisł na włosku, bo Millera postawiło nartami niemal w poprzek skoku. Wydarzyło się akurat na wypłaszczeniu, więc błąd kosztowny:

Nie chodziło nawet o samo pokonanie rywali, ale raczej fakt przejechania Streifa w idealny sposób, tak jak powinienem to zrobić

– mówił rozczarowany sam sobą Miller, ale pretensję mógł mieć tylko i wyłącznie sam do siebie.

Najpierw rozwiał jego marzenia Aksel Lund Svindal, a potem zdruzgotał Hannes Reichelt, który doprowadził do wrzenia kilkudziesięciotysięczną widownię pod Streifem. Ostatnim Austriakiem, który wygrał zjazd w Kitz był Michael Walchhofer, a było to przed ośmioma laty. Trudno się dziwić, że „wyposzczona” publika z wielkimi nadziejami oczekiwała startu swojej ostatniej nadziei.

Wygrać w Kitz to jedno z wielkich marzeń każdego racera. Nie odczuwałem zbytniej presji, bo choć mam całkiem niezły sezon, jeszcze nie wygrałem. Dzięki temu mogłem się skupić na jeździe. Szukałem idealnej linii, unikałem błędów szczególnie przed płaską sekcją. To się opłaciło.

Polacy nie startowali.

Jutro w Kitzbuehel superkombinacja. Start o 10.15.

LIGA TYPERÓW NTN – WYŚLIJ SWOJE TYPY!!!