Kto jeśli nie ona? Ten sezon nie przekonywał zbytnio, by Tina Maze mogła sięgnąć po złoty medal w Soczi. Dziś jednak przekonała wszystkich, że można przez kilka miesięcy jeździć mocno średnio, by na najważniejszej imprezie sezonu, ba, czterolecia, wygrać i to z przytupem. Zatem oficjalnie: mistrzynią olimpijską w slalomie gigancie została Tina Maze. Srebrny medal wywalczyła Anna Fenninger – sięgając po drugi medal tych igrzysk (zwyciężyła supergigant). Brąz wywalczyła, broniąca tutaj tytułu Niemka, Viktoria Rebensburg.

W „pojedynku” między Maryną Gąsienicą Daniel a Karoliną Chrapek górą była ta pierwsza. Maryna zajęła 32. miejsce ze stratą +8,64 sekundy do Maze, a Karolina 33. pozycję ze stratą +8,94.

Tina Maze nie zachwycała formą w tym sezonie. W gigancie raz stanęła na podium (3. w St. Moritz), a poza tym głównie druga dziesiątka. Po tym jak zdominowała rywalizację narciarek (nie tylko gigantową) w ubiegłym sezonie wydawało się, że rozpędzona siłą inercji wjedzie na podium olimpijskie. Tak się ostatecznie stało, lecz pytań o przyczynę jej depresji nie brakowało. W międzyczasie zmieniła dwóch trenerów, a ostatniej zmiany dokonała w styczniu. Dało jej to spokój wewnętrzny, opanowała się i wygrała igrzyska. Anna Fenninger wygrywała dotąd cztery razy w gigancie podczas PŚ, w tym także obecnej zimy, w Lienzu.

Wiele emocji wzbudził start olimpijski Vanessy Mae. Znana skrzypaczka startowała w Soczi pod nazwiskiem i flagą swojego ojca, Taja – Vanakorn. Ukończyła rywalizacją na ostatnim (spośród sklasyfikowanych) miejscu z łączną stratą +50,10 sekundy. Kto widział jej przejazd ten wie.

Na jutro zaplanowany został gigant mężczyzn.

WYŚLIJ SWOJE TYPY