Po raz kolejny ekipa NTN-u wraz z zaprzyjaźnionymi instruktorami zorganizowała narciarskie szkolenie sportowe. Ostatni tydzień listopada i pierwszy tydzień grudnia to czas, w którym uczestnicy zmagali się na stokach w Maso Corto. Malowniczo położony ośrodek, doborowe towarzystwo i profesjonalne szkolenie… Już po pierwszym tygodniu można śmiało powiedzieć, że wyjazd zaliczony zostanie do udanych!
Ale po kolei. Szkolenie rozpoczęło się w sobotę późnym wieczorem od krótkiej prezentacji instruktorów i programu zajęć. Tradycyjnie więc przedstawiono Michała Szyplińskiego (czyli Chomika lub Pana Dyrektora wyjazdu, zawodnika sekcji Politechniki oraz naczelnego fotografa), Martę Berezik (sylwetki tej zawodniczki nie trzeba chyba przybliżać), Panterę (Tomka Wróblewskiego, doświadczonego instruktora), Kołtiego (Łukasz Kotuchnę, młodego, świetnie zapowiadającego się zawodnika) i Czoka (Macieja Chylewskiego, doświadczonego zawodnika akademickiego).
Przez sześć dni uczestników czekała ciężka praca nad techniką, ale także świetna zabawa sportowa. Pierwszy dzień jak zwykle przeznaczony był na tzw. „rozjeżdżenie”, zapoznanie się ze swoimi grupami oraz szlifowanie techniki. Bynajmniej nie była to bułka z masłem! Mimo pięknej pogody, twardego śniegu i wymyślnych ćwiczeń, mozolnie proponowanych przez każdego z instruktorów, grupy były oporne i powtarzały stare przyzwyczajenia. Biodra, kolana, ręce, wszystko wydawało się wymykać spod kontroli. Na szczęście, tuż po nartach, wideo analiza wyjaśniła wszystkie wątpliwości. Błędy, wytykane przez instruktorów wreszcie były widoczne i dużo optymistyczniej patrzono w przyszłość.
Od drugiego dnia uczestnicy mieli okazję spróbować swych sił na tyczkach. Dla niektórych po raz kolejny, dla innych pierwszy raz w życiu. Po lakonicznych wyjaśnieniach Marty i Chomika dotyczących kolorów bramek oraz „przelotów”, każdy mógł poczuć się gotowy do treningu. Trzeba było jednak pamiętać, że tym razem techniczne błędy popełniane w „luźnej jeździe” nie były wybaczalne. Na tyczkach najważniejsze okazało się zatem przełamanie strachu i wdrażanie w życie rad instruktorów. Pierwszy trening zawsze był, jest i będzie trudny!
Niestety trzeci dzień wyjazdu zaskoczył nas załamaniem pogody. Potężny wiatr i sypiący od rana śnieg nie zniechęcił jednak uczestników kliniki by wspiąć się na 3200m i kontynuować trening. W takich warunkach każdy miał utrudnione zadanie. Kopny śnieg i podmuchy wiatru wymagały ostrożniejszej jazdy, niższej pozycji i szeroko prowadzonych nart. Kto nie posłuchał, mógł mieć problemy! Na szczęście oprócz drobnych kontuzji nikt nie ucierpiał. W górach taka pogoda może się zdarzyć zawsze.
Kolejne dwa dni przyniosły poprawę pogody i świetne warunki do treningów. Teraz nie było już wymówek pogodowych, a kryzys dnia trzeciego musiał bezpowrotnie przeminąć. Również instruktorzy wymagali więcej. Zmagania trwały na całego, część grup trenowała na górze, część rozstawiła krótkie tyczki na dole, by móc zintensyfikować szkolenie (krótki orczyk = więcej przejazdów). Aby zmotywować każdego do walki instruktorzy rozstawili dwa równoległe slalomy – rywalizacja parami uruchomiła uśpioną dotąd u niektórych ambicję! Chomik z instruktora przemieniał się co chwila w fotografa. Panie poprawiały makijaż, panowie prężyli pierś… efekty jak zwykle przeszły najśmielsze oczekiwania. Każdy może teraz pochwalić się profesjonalnym zdjęciem na nartach. Brawo Chomik!
Jednak prawdziwy dzień zmagań to jak zwykle piątek, ostatni dzień kliniki, kiedy organizowane są wieńczące zawody w gigancie. To okazja by sprawdzić swoje postępy i nowo nabyte umiejętności, a także zobaczyć, jak wygląda profesjonalne ściganie. W czwartek wieczorem odbyła się odprawa, dzięki której każdy mógł zapoznać się z podstawowymi zasadami oglądania trasy przed wyścigiem oraz przepisami startu. Zawodnicy otrzymali również losowo przydzielone numery startowe. Atmosfera walki ogarnęła prawie każdego uczestnika! W końcu to również świetna okazja do dobrej zabawy.
Ostatni dzień kliniki przywitał nas od rana pięknym słońcem i delikatnym mrozem. Idealne warunki do rywalizacji! Pierwsi uczestnicy zawodów ściągali na górę od samego rana, by jeszcze przez chwilę potrenować i przypomnieć sobie uwagi instruktorów. Emocje podczas zawodów rozgrzewały wszystkich od pierwszego przejazdu. Do samego końca nie było jasne kto sięgnie po zwycięstwo wśród klasyfikacji kobiet i mężczyzn. Po przejeździe ostatniego zawodnika drugiego przejazdu lista została ustalona.
Na twarzach nie było łez ani smutku. Zwycięzcy i przegrani i tak spotykali się w barze przy dolnej stacji kolejki.
Klinika NTN to nie tylko narciarskie zmagania. Po nartach na każdego uczestnika czekały inne sportowe atrakcje: do wyboru basen, siłownia i sauna, wymarzony relaks dla każdego zmęczonego treningami. Wieczorne atrakcje również jak zawsze na odpowiednim poziomie. Tu instruktorzy mogli lepiej poznać swoje grupy, a każdy z uczestników miał szansę poznania trenera z „innej strony”… Zabawa jak zwykle przenosiła się z dobrze znanego, przytulnego pubu „Leo’s” lub bardziej szalonego „K2”. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. I tym razem sześć dni upłynęło stanowczo za szybko. Stali bywalcy kliniki nie żegnali się nawet, bo wiedzieli, że powrócą tu za rok. Debiutanci ronili łzę pożegnania i obiecywali powrót. Teraz przed wszystkimi długa droga do domu, ale było warto! Sezon narciarski został rozpoczęty w najlepszym stylu.
Dzięki Marcie, Łukaszowi, Maćkowi, Michałowi, Tomkowi i wspaniałej atmosferze, która chyba nigdy nie opuści Maso Corto.
1 komentarz do “Relacja z Kliniki Sportowej NTN”
popraw Gościu styl