Dziś w Alta Badia byliśmy świadkami arcyciekawego wydarzenia, jakich ani w Południowym Tyrolu, ani nigdzie w Pucharze Świata nie było. Po raz pierwszy w historii bowiem, a przy okazji 30-lecia giganta na Gran Risie, właśnie na ostatnim odcinku tej klasycznej trasy odbyły się zawody w gigancie równoległym. To premiera. Nikt nie wiedział, czego się można spodziewać, o czym najlepiej zaświadczy fakt, że wśród faworytów wymieniano jednym tchem chyba wszystkich, oprócz tych co ostatecznie stanęli na podium. No bo kto mógł się spodziewać, że na dwóch pierwszych miejscach staną goście, którzy ostatnimi czasy w gigancie trochę kuleją?

Pierwsi dwaj, to wybitni przedstawiciele konkurencji szybkościowych, przynajmniej ostatnio. Kjetil Jansrud został historycznym zwycięzcą. Drugi był Aksel Lund Svindal. Trzecie miejsce wywalczył też nieułomek Andre Myhrer. Całe podium dla Skandynawii. Z ciekawostek, z pierwszych ośmiu narciarzy siedmiu dziś jechało na nartach Heada, jeden na Elanach (Massimiliano Blardone, o którym słów kilka poniżej).
Nie można zapominać o gigantowym dorobku „Atakujących Wikingów”, którzy nie przypadkiem dziś pojechali jak marzenie. Jansrud niemal od początku jeździł najszybciej. Wiadomo, że na tak krótkiej trasie szczęściu trzeba było umieć sprzyjać, ale on sprzyjał najlepiej i tylko Alexis Pinturault potrafił zjechać szybciej, ale na szczęście dla Norwegia nie spotkali się w bezpośredniej rywalizacji.
Jansrud – srebro olimpijskie 2010.
Svindal – brąz olimpijski 2010, mistrzostwo świata 2007 (inne czempionaty 4, 4, 5, 6, 9), cztery zwycięstwa w PŚ, kilka razy jeszcze stał na podium.
Myhrer – trzy razy w dychu PŚ, nigdy nie stał na podium, raz był czwarty.

Imponują Norwegowie formą. Svindal znów stanął na podium, wcześniej wygrawszy pięć zawodów PŚ objął prowadzenie w generalce i zdystansował na 57 punktów Hirschera, który dziś oględnie mówiąc nie zachwycił. Jansrud tym razem triumfował, a wcześniej bywał w pobliżu na lub tuż za podium.

Ktoś mi na twitterze napisał, że wygrali ci, którzy potrafili skakać. I jest w tym sporo racji. Trasa prowadziła przez dwa garby, które mocno wybijały narciarzy. Faktycznie widać było różnicę w pokonywaniu tych przeszkód przez zjazdowców. Ich parabola lotu wydawała się znacznie bardziej płaska, a po wylądowaniu dostawali niesamowitego szwungu. Wielu specjalistów gigancistów/slalomistów w powietrzu po prostu się gubiło. Łącznie z murowanym faworytem Hirscherem, który jednak może próbować zrzucać winę na brak najlepszych nart, które mu po prostu wczoraj zajumano ze strefy zawodniczej przy mecie. To chyba jednak słabe wytłumaczenie, bo Austriak pierwszy wyścig przegrał o 0,01 s, a w drugim wpakował się centralnie w płachtę idealnie celując między tyczki, co oznaczało dyskwalifikację i mocne rozczarowanie.

Może teraz kilka słów o formacie. W sobotę wieczorem odbyły się eliminacje. Wolnych było 12 miejsc, bo w zawodach miało wystartować 32 zawodników. Pierwsza szesnastka to czołówka rankingu gigantowego. Kolejnych czterech zawodników wchodziło z generalki PŚ. 16 par jechało po dwakroć, w sposób znany z city i team eventów, czyli po zmianie torów drugi przejazd przegrany startował z opóźnieniem równym różnicy z pierwszego przejazdu. Od następnej rundy, czyli od 1/8 finału zaczynała się formuła nokautu. O tym kto awansuje dalej decydował tylko jeden wyścig, bez szansy rewanżu! Narzekał na to trochę Ted Ligety, ale on odpadł jeszcze w „dwumeczu”, więc nie ma co się przejmować jego jojczeniem, choć racji na pewno mu nie brakuje. Jak zawsze. Być może będą potrzebne korekty formatu, lecz dla mnie super widowiskowe zawody, które rozstrzygane są w godzinę z małym okładem, bronią się same. Świetnie reagująca publika, co co bał się z kolei Hirscher, ponownie doskonała oprawa (np. dźwiękowa) zrobiły swoje. Wszyscy wychodzi ze stadionu w Alta Badia pod wrażeniem. Fotografowie (spytajcie Chomika) szczęśliwi, bo oświetlenie stoku było idealne. Kosztowało 1,2 mln euro, co wiele tłumaczy.
Miało paść słów kilka o Blardone. Wczoraj po przyzwoicie przejechanym gigancie (startował z 56. numerem i dojechał do 15. miejsca), z wzruszeniem w głosie przemawiał, dziękował, żegnał się z Gran Risą. Dziś jednak wystartował i to z powodzeniem w równoległym GS. Zajął szóste miejsce trafiając w ćwierćfinale na rozpędzonego Jansruda. Słychać głosy, że lepiej dla niego by już skończył się ścigać. Wczoraj ani dziś nikt mu fory nie dawał, a radził sobie całkiem, całkiem. Karierę kończy jeden z asów slalomu giganta, jeden ze zwycięzców. Pamiętam szaleństwo po jego zwycięstwie tutaj w Alta Badia w 2011 roku. To było coś!
DOBRA DO ANALIZ LINKA DO WYNIKÓW PGS W ALTA BADIA





