Znalazłem igłę w stogu siana. Nie, nie dziś, kilka miesięcy temu. Bez większego przekonania wybrałem się na konferencję Eurolotu i Salzburgerlandu. Wychodziłem z niej tak szczęśliwy, jak to tylko możliwe. Wygrałem bowiem dwa bilety do Salzburga i tygodniowy pobyt w czterogwiazdkowym hotelu w tym regionie plus skipassy. Trafiło na Zell am See i hotel Latini. Realizację nagrody wdrożyłem w życie dziś. O 14:50 wsiedliśmy z Żoną Moją Majówką w Gdańsku do samolotu, po niespełna dwóch godzinach wylądowaliśmy na lotnisku Mozarta w Salzburgu.
Podróż nader przyjemna z kilku względów. Lecieliśmy na niskim pułapie (ponad 7000 m) przy bezchmurnej, słonecznej pogodzie.
Na pokładzie spotkałem kolegę Pawła Kunachowicza. To przewodnik IVBV. Leciał akurat z grupą na skitury. Pięciodniową rutę mają zacząć w Ischgl… Dowiedziałem się kilku ciekawych spraw. Choćby takiej, że Alaska otworzyła swoje podwoje dla innych niż alaskańscy przewodnicy. Z tego powodu Kunach wybiera się na przełomie maja i czerwca na McKinleya, coby w doborowym towarzystwie zjechać zeń na nartach. Pozazdrościłem do tego stopnia, że po powrocie umówiłem się na wywiad. Spiszę i wrzucę, albo na tę stronę, albo do jednego z naszych magazynów (może Snow & More, może Snow & Free?). Dzięki Pawłowi przeżyłem inicjację skiturową. Podchodziliśmy z Doliny Pięciu Stawów na Zawrat by zjechać do Murowańca. Na plecach targałem 30-kilogramowy plecak. Na podejściu przeżyłem zgon i gdyby nie Szymon Chmielewski (poratował mnie nożami) i śp. Szczękościsk (poratował mnie suszonymi śliwkami już na przełączce), pewnie bym tam pozostał na wieki. Akcja ta wydarzyła się w dzień po Memoriale Malinowskiego. Pracowałem wtedy w Przeglądzie Sportowym, więc musiało to być z tuzin lat temu. Tempra fugit…
Drugą ciekawą historię przeczytałem na puszce Cisowianki gazowanej. Otóż Eurolot współpracuje z Polską Akcją Humanitarną i za każdą puszkę finansuje pięć litrów zbawiennej wody dla Afryki…
Śmieszna sprawa, bo w hali przylotów miał na nas czekać kierowca z moim nazwiskiem na kartce. Wychodzimy, a kartki ni widu, ni słychu… Odstawiłem graty i patrzę w stronę kilku gadających taksówkarzy. Jeden trzyma rulonik w ręce i jakimś cudem dojrzałem na nim kilka liter, które złożyły mi się w „wicz”. Początku musiałem się domyślić, ale to był nasz szofer. Zaprowadził nas do swojego wozu… nie byle jakiego :). Do Zell am See przyjechaliśmy po godzinie od startu spod lotniska. Kierowca zapewniał ultrasłabym angielskim, że nasz hotel jest świetny. Musiał znać go ze słyszenia, bo nie miał pojęcia, gdzie on się znajduje ;). W końcu jednak trafił. Hotel wrażenie robi świetnie. Stoi 300 m od stacji narciarskiej, w centralnej części południowego Zell am See, przy sklepie Spar, bankomacie i kilku miejscach do uprawiania pijaństwa podstokowego. Nasze okna wychodzą na jedno z takich miejsc i chyba będzie to pretekst, by jutro przesiąść się do innego przedziału. Jest 21:00 i apres ski wciąż trwa…
Jutro od rana zamierzam ujawnić nabyte onegdaj w Egipcie cechy zwierza kurortowego. Będę eksplorował Zell am See. Jestem tu pierwszy raz i już się cieszę na samą myśl.
Pozdrawiam z długo wyczekiwanych wakacji.
Dobranoc mój dzienniczku. Do jutra.
1 komentarz do “Igła w stogu siana”
Dareczku jak zawsze świetnie się czyta Twoje teksty a ten Zawrat no prawie jak by to było wczoraj :)