W sobotę Chris zarządził jazdę jeepami. Zjechaliśmy do Tanmarg i kilka razy do Babarashi. Teren w lesie jest bardzo stromy, a sam las z ogromnych świerków bardzo gęsty. Nigdy nie jeździłem po tak gęstym lesie. Było cudownie, ale też szalenie męcząco. W lesie żyją małpy. Rzucają patykami i krzyczą. To nadaje temu wszystkiemu magicznego uroku. Pięć zjazdów po lesie i wszyscy spali jak niemowlęta już o 22.00.
Niedziela zaczęła się znowu w lesie Babarashi, ale…
Już w południe, dzielni Hindusi uporali się ze śniegiem na szczycie i ruszyła gondola – ku zdziwieniu wszystkich, a głównie naszego szefa Chrisa. Jak na lokalne warunki, chłopaki pracowali jak szaleni.
Ze szczytu ponad chmurami widać buło Nanga Parbat. Stanęliśmy jak zamurowani. Widok jest imponujący.
Śnieg niestety nie był aż tak dobry, jak się spodziewaliśmy. Nocny wiatr utworzył twardą warstwę na bezdennym puchu. Musieliśmy nauczyć się po nim jeździć, ale jakoś poszło.
Dziś zrobiliśmy dwa razy las Babarishi, raz gondolę do szczytu i pięć razy wyciąg krzesełkowy. Wszystko w puchu po pas. Czad. Jutro będzie następny dzień i następne zjazdy.
1 komentarz do “Big Day, czyli planeta małp”
Czy moglibyście wziąć tego Dosę do Polski? Wyglada bardzo sympatycznie;)
To znaczy, bardzo pro, chciałam powiedziec..