Na ten weekend czekałem z wypiekami na twarzy, gdyż zarówno zjazd w Wengen, jak i Zauchensee należą do moich ulubionych w całym cyklu. Jasne, że Streif jest dla wielu bardziej spektakularny, ale – moim zdaniem – trasa na Lauberhorn stawia przed zawodnikami największe wymagania pod względem wszechstronności techniki oraz kondycji. Trasę w Wengen opisywaliśmy w Magazynie NTN Snow & More oraz na naszej stronie. Do wyszukania w archiwum. Kiedyś – wieki temu, chyba w 1997 roku – miałem nawet okazję po niej zjeżdżać na dzień przed zawodami. Oczywiście nie w wyścigowym tempie, ale jako gość. To dość niesamowite przeżycie, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że na takim na przykład Haneggschuss chłopaki lecą na krechę i mają na liczniku ponad 150 km/h, a zaraz musza skręcić w lewo. Telewizja nie oddaje grozy i powagi sytuacji nawet w połowie. Z kolei trasa w Zauchensee ma ksywkę „Streifa dla pań”. Pełno na niej zakrętów, przełamań, trawersów i innych trudności.
Niepokojem napawała prognoza pogody, gdyż do Alp zbliżał się niż z opadami śniegu. Trening zjazdu pań przekładano wielokrotnie, gdyż góra i warunki nie chciały „puścić”. Ostatecznie panie pojechały dopiero w niedzielę. Rano trening, a nieco po południu zawody i to nie w pełnym wymiarze. Mieszanka sztucznego i naturalnego śniegu, słaba widoczność i trudności trasy, pomimo obniżonego startu zebrały swoje żniwo. Już podczas treningu bardzo poważne upadki miały Nadia Fanchini i Edit Miklos. Dla obu obrażenia, jakich doznały oznaczają koniec sezonu. To wielka szkoda, gdyż Miklos w tym sezonie jeździła bardzo dobrze i nawet raz stała na podium, a to spore osiągnięcie dla zawodniczki reprezentującej Węgry. Nadii Fanchini raczej przedstawiać nie trzeba. Światowa klasa i już. Obie panie do juniorek nie należą, więc ciężkie kontuzje, jakich doznały mogą nawet oznaczać końce ich karier. Oby nie. W samych zawodach zwyciężyła ostatecznie młoda Austriaczka Christine Scheyer, która wykazała się najlepszym czuciem śniegu w tych trudnych warunkach. Druga na mecie Tina Weirather, a potem Jacqueline Wiles (USA), Lara Gut (SUI) i Ilka Stuchec (SLO). Na uwagę zasługuje 13. miejsce Lindsey Vonn po prawie rocznej przerwie w startach.
Prognoza na Wengen była równie zła, toteż szef APŚ panów Markus Waldner zapowiedział możliwość zamienienia konkurencji i rozegranie slalomu w sobotę, a zjazdu w niedzielę. Niestety, kolejna informacja była gorsza i brzmiała: „zjazd w sobotę, albo wcale”. Podobno na zamianę terminów nie zgodzili się szefowie zespołów narodowych oraz kolidowało to z planami telewizji. Trochę szkoda, gdyż na trasie w Wengen 50 lat temu rozegrano pierwszy zjazd zaliczany do APŚ, więc z tego powodu zapowiadano huczną fetę z udziałem wielu prominentnych gości. Niestety, zjazd ostatecznie nie został rozegrany i teraz Markus Wladner gorączkowo poszukuje miejsca, gdzie można by go było powtórzyć. Pod uwagę brane są Garmisch-Partenkirchen i… Beaver Creek.
W piątek udało się rozegrać dość śmieszną kombinację. Najpierw panowie pojechali slalom w gęsto padającym śniegu przykrywającym lodowe podłoże. „Wysypało” się wielu… Drugą konkurencją był bardzo mocno skrócony zjazd. Zawodnicy startowali poniżej Minschkante, a czas przejazdu wynosił zaledwie około 1,35 minuty w lekko – delikatnie mówiąc – loteryjnych warunkach. Zwycięzcą tej mini kombinacji został ostatecznie nikomu szerzej nieznany Szwajcar Niels Hintermann przed Maxence Muzaton (FRA) i Federickiem Berthod (AUT). Faworyci polegli – Pinturault był zaledwie 20. Janka 19. Jansrud 11., a Kilde 8.
Na szczęście w niedzielę rozegrano jeszcze bardzo trudny – jak zwykle w Wengen – slalom. W pierwszym przejeździe szans nie dał nikomu Henrik Kristoffersen. To niesamowite, ale ten facet przyspiesza tam, gdzie inni hamują. Po prostu geniusz slalomów. W przejeździe drugim najpierw z 13. miejsca zaatakował Felix Neureuther i utrzymał pozycję lidera aż do czwartego w pierwszym Marcela Hirschera. Austriak nie kalkulował, tylko pojechał swój najlepszy slalom, jaki ma do zaoferowania. Oczywiście wykręcił najlepszy czas dnia i objął prowadzenie. Panowie utrzymali swoje pozycje, aż do jadącego na samym końcu Henrika Kristoffersena. Ten pojechał solidnie, ale trochę kunktatorsko. Ostatecznie wygrał z przewagą zaledwie 0,15 sekundy przed Marcelem i 0,63 sekundy przed Felixem, ale 100 punktów zebrał.
I tak skończył się długo wyczekiwany weekend. Przed nami kolejne klasyki: Kitzbühel i Garmisch-Partenkirchen, gdzie – o ile pogoda pozwoli może być bardzo emocjonująco.
1 komentarz do “Długo wyczekiwany weekend”
Panie Redaktorze, jaki mial Pan czas na Streifie?