Zamykający trasę

Połowa lat siedemdziesiątych. Grupa młodych, silnych, ambitnych, gotowych do wszelkich wyrzeczeń by osiągnąć sukces mężczyzn. Są z Polski, kraju nieszczególnie alpejskiego. Niesieni falą sukcesów swojego narciarskiego guru Andrzeja Bachledy chcą zawojować Europę i pozostałe przysiółki kuli ziemskiej. Chcą być lepsi od Mistrza. Chcą zdobyć kryształową kulę Pucharu Świata i tytuł mistrza świata. Są przekonani, że najwyższy stopień olimpijskiego podium i złoty medal na igrzyskach olimpijskich to kwestia krótkiej chwili.

Póki co, stawiają pierwsze, jakże ważne kroki w drodze do międzynarodowej kariery – startują w cyklu zawodów o Puchar Europy. Być czołową postacią w tej rywalizacji to znaczy być zawodnikiem, którego gorący oddech na karku czują główni aktorzy Pucharu Świata i widzą, że to on chce ich zdetronizować. I prędzej czy później tak się właśnie dzieje. „Nasi chłopcy” to wiedzą. I wiedzą, że tak właśnie zrobią i tak właśnie będzie. Dlatego rzucili się w gąszcz dziesiątków tysięcy tyczek treningowych i startowych pokonując dziesiątki tysięcy kilometrów tras narciarskich i dróg łączących miejscowości narciarskie w całej Europie w czasie liczonym w latach.

Praca, wysiłek, wyczerpanie, pot, krew, kontuzje. Przyjaźnie. Sprzeczki i kłótnie. Nadrabianie zaległości szkolnych. Odpoczynek. Zwiedzanie wspaniałych miejsc, miast i ich zabytków. Poznawanie tradycji i kultury państw i narodów. I oczywiście ludzi. Może nawet przede wszystkim ludzi. Mnóstwo znajomości. Wbrew temu, co im mówiono nie widzieli różnicy miedzy człowiekiem ze wschodu a jego naturalnym wrogiem z zachodu. Prowadzili wspólne rozmowy i robili sobie wzajemnie kawały. I reagowali na nie identycznie – śmiechem. Ten spontaniczny, naturalny śmiech był bardzo ważny dla zachowania zdrowia psychicznego. Pomagał. Tak jak pomagał codzienny trening i pozostałe składowe w drodze do sukcesu.

Czy dotarli do celu? Czy osiągnęli sukces? Byłem jednym z nich i to jest dzisiaj ważne. Naturalnie, przede wszystkim dla mnie ważne. Dla Was, drodzy czytelnicy, też o tyle, że mogę opisać mały epizod z tamtych czasów i zainteresować Was tym zdarzeniem. Dzisiaj zabawnym, wówczas wcale nie śmiesznym.

To była wpadka, jakich mało. Przyjechaliśmy do austriackiej miejscowości Hans am Ennstal. Tu odbywał się kolejny zjazd w cyklu Pucharu Europy. Trasa technicznie nie była szczególnie skomplikowana. Za to długa – czas przejazdu powyżej dwóch minut. Mięśnie nóg „gotowały się” na długo przed linią mety. I szybka – średnia prędkość przejazdu około 120 km/godzinę. Niewątpliwą atrakcją była duża liczba skoków, w tym dwa na odległość kilkudziesięciu metrów (szkoda, że nie oceniano stylu).

Zarówno miejscowość jak i trasę znałem bardzo dobrze. Bywałem tam rok w rok. W grudniu, podczas dwutygodniowych zgrupowań, polska kadra juniorów trenowała tu i mieszkała w schronisku na szczycie Kaibing. Tamte doświadczenia i kilka dni obligatoryjnych treningów przed startem, potem niezły czas w przejeździe „non stop”, czyli oficjalnym treningu w przeddzień zawodów – pozwalały myśleć o starcie pozytywnie. Murowana poprawa FIS punktów. Wzmocnienie psychiczne. OK!!

Nazajutrz bez zmian. Samopoczucie bardzo dobre. Wprawdzie pogoda nieco się popsuła – padał śnieg i było raczej zimno. Ale nic to. Narty posmarowane, guma „leży”, kask dopasowany, buty nie gniotą. Wagonikiem w górę na szczyt – tam znajome schronisko, ciepełko. Miejsce startu trochę niżej – jakieś 300 m. Zimno. Wchodzę do restauracji. Jest telewizor, a na ekranie… transmisja naszego zjazdu. Rewelka. Właśnie startują pierwsi. Mam czas (wylosowałem numer w V grupie). Pomyślałem:

TV będzie transmitować mój przejazd „na żywo”, fantastycznie!

Nie muszę też zbyt wcześnie wychodzić na mróz, bo mogę śledzić kolejność numerów na ekranie i podpatrywać przejazdy konkurentów. W pomieszczeniu panuje zwyczajny ruch. Zawodnicy wymieszani z innym narciarzami. Jedni wchodzą, inni wychodzą. Rozsiadłem się wygodnie i obserwuję ekran telewizora. Czuję się świetnie i chcę się sprawdzić na trasie. Chcę mknąć 140 km/godzinę, chcę odpalić te kilka skoków i chcę ostatnie 25-30 sekund wyć z bólu z powodu rozgrzanych do czerwoności czworogłowych. No, czas na mnie. Właśnie na ekranie pojawił się kolega kończący III grupę. Mam 22 minuty do startu. Wystarczy żeby dojechać, rozgrzać się, sprawdzić siłę wypięcia wiązań, zrzucić kurtkę i spodnie, skoncentrować się. Póki co, luzik. Zupełnie „na stojąco” dojeżdżam na start. Widzę trenera – kieruję się w jego stronę.

Ten biegnie do mnie wymachując rękami, coś krzyczy. O co chodzi?! Jestem zdumiony! Jeszcze chwila i wiem, co się stało. Spóźniłem się na start!!! Powoli dociera do mnie ten straszny fakt.

K…

– w tym przypadku uzasadniona. – Dlaczego?! Już wiem: transmisja TV jest przesunięta w czasie o pół godziny, spóźniłem się kilkadziesiąt sekund. Jak to możliwe? Relacja z zawodów „na żywo” i przesunięcie w czasie? Mnie, chłopakowi z Polski, nie mieściło się to w głowie. Ale nie czas na roztrząsanie. Trzeba działać. Szybko przygotowałem się do startu. Trener w międzyczasie próbował wytłumaczyć powód mojego spóźnienia. Chciał, żebym wystartował jako ostatni zawodnik w V grupie – brak zgody. No to jako ostatni w konkurencji – też nie. Delegat techniczny był nieubłagany. Po wszystkim. Po wszystkim:

kruca fuks, krótki szpic

i wszystkie inne słowa na „ka” i pozostałe litery alfabetu, używane w takich momentach. PO WSZYSTKIM!!! Nie mogłem pogodzić się z tą sytuacją! Nie byłem w stanie zaakceptować decyzji delegata technicznego i reszty jury. Nie potrafiłem wytłumaczyć sobie, jak to możliwe by zawiodły mnie nowoczesne środki techniczne (tu akurat TV). Oparłem się na kijach i wisząc w tej pozycji trwałem jak w letargu, przez kilkadziesiąt minut bijąc się z huraganem myśli, obwiniając się za straconą szansę, wyjąc z wściekłości i bezsilności. Z tego stanu wywołał mnie dopiero głos startera:

to był ostatni zawodnik

– powiedział w sitko krótkofalówki. Jak to ostatni? A ja? To: „a ja?” przebiegło przez wszystkie komórki nerwowe w moim organizmie, począwszy od mózgu aż po malutki palec stopy. W tym samym ułamku sekundy, nie będąc świadomym tego, co robię, ruszyłem na trasę. Po kilku sekundach mknąłem już najbardziej stromą ścianką na trasie. Prędkość, prędkość pławiłem się we wspaniałym uczuciu (dzisiaj, jadąc samochodem na autostradzie z tą prędkością straciłbym prawo jazdy i wydał niezłą kaskę na mandat). Dolny odcinek ścianki – zacząłem wreszcie rejestrować: prędkość, wiatr i śnieg – mimo kasku i gogli – smagający twarz, orzeźwiający. Zacząłem wreszcie interpretować fakty. Uciekający z trasy sędzia; zjeżdżający w popłochu do lasu faceci z akią czy toboganem; usiłujący mnie zatrzymać przedstawiciel służb porządkowych; jacyś inni ludzie machający rękami, kijami. Popłoch, coś się nieprzewidzianego stało, coś groźnego. Jeszcze nie wiedziałem co.

Bardziej wyczułem, aniżeli spostrzegłem, jeszcze nie w tym momencie, że wielu spośród mijanych ludzi sięga po krótkofalówki („walkie-talkie”) i wykrzykiwali w mikrofon komunikaty – nie chciałbym znać ich treści nigdy. Musiałem przejechać jeszcze kilkaset metrów, kilka trudnych wiraży i te dwa przedługie skoki, by wróciło mi poczucie rzeczywistości (potem, już w hotelu, wymyśliłem sobie, że to na skutek twardych lądowań po skokach „odwstrząsnąłem” sobie wstrząśnienie mózgu, jakiego doznałem po szoku spowodowanym spóźnieniem na start). Więc wróciła świadomość, a wraz z nią pojawiły się pytania: „Gdzie jestem?”, „Co ja robię?”. I napłynęły odpowiedzi na te pytania. Byłem też w stanie zrozumieć wreszcie, dlaczego mijani wcześniej na trasie ludzie tak się dziwnie zachowywali. Właśnie wjechałem na końcowy odcinek, czyli polany w układzie tarasowym. Czekały mnie więc te wspaniałe skoki. Bez względu na sytuację, w jakiej się znalazłem, tych wrażeń nie mogłem sobie po prostu odmówić. Pomimo, że kilkaset metrów niżej, za linią mety czekał na mnie już „komitet powitalny”. Tak. Byli tam po mnie. I pewnie zamierzali ukarać! Problemy to nie do końca moja specjalność, więc odpaliłem kilka lotów i wjechałem w las. Wprawdzie był niski i rzadki, ale zawsze las. I tyle mnie widzieli. Mogli czekać, hehe! Przedarłem się do pensjonatu i jako pierwszy z ekipy zasiadłem w fotelu w bibliotece. Oszczędzę Wam i przede wszystkim sobie, komentarzy trenera i kolegów, kiedy wreszcie dotarli do pensjonatu. Przemilczę może jak długo komentowano, niestety niezbyt pozytywnie, wyczyn jakiegoś szaleńca. Oczywiście podejrzewano mnie, ale nie znaleziono dowodów – tym straceńcem mógł być przecież każdy z nas.

Dlatego nikt, ani organizatorzy zawodów, ani zawodnicy, ani przedstawiciele FIS, ani trenerzy i działacze, nikt poza członkami ekipy polskiej, nie wie do dzisiaj, kto był tajemniczym „zamykającym trasę”. A my już wiemy, prawda? Ale o tym cicho sza!

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

1 komentarz do “Zamykający trasę”

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

amp

AMP 2024: Gwiezdny pył z mistrzostw

Maja Chyla (UJ Kraków) oraz Bartłomiej Sanetra (AWF Katowice) obronili tytuły Akademickich Mistrzów Polski w gigancie, a do tego dołożyli zwycięstwa w slalomie, zgarniając komplet złotych medali. Po dwóch dniach eliminacji w wiosennej

amp

AMP 2024: Żniwa

Natalia Złoto (PK Kraków) na wschodzie i Zofia Zdort (ŚUM Katowice) na zachodzie zwyciężyły w eliminacjach kobiet do jutrzejszego finału slalomu w ramach Akademickich Mistrzostw Polski. W stawce panów dominowali Juliusz Mitan

azs winter cup

AZS WC: Duża kasa rozdana na Harendzie

Maja Chyla (UJ Kraków) i Wojciech Dulczewski (AGH Kraków) wzbogacili się o 10 tys. złotych, wygrywając slalom równoległy wieńczący sezon AZS Winter Cup. W rywalizacji drużynowej zwyciężyła reprezentacja Uniwersytetu

azs winter cup

Gadające Głowy – finał AZS Winter Cup Zakopane

Aż się łezka w oku kręci, bo to ostatnie Gadające Głowy w tym sezonie. To też ostatni występ w zawodach Akademickiego Pucharu Polski kilku zawodników i po raz ostatni przepytujemy ich na okoliczność. Jest wielka

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.