W sobotę miałem okazję przekonać się, że grube narty niekoniecznie nadają się do startów w slalomach. Oczywiście złej baletnicy to nawet kungfujasy przeszkadzają, ale jednak… Co to za okazja? III Memoriał Dominika „Domana” Niśkiewicza. Doman był świetnym żeglarzem, na poziomie grywał w squasha, siatkę i jeździł na nartach. Był mężem, synem, przyjacielem. Właśnie odbyły się trzecie zawody Jego pamięci. Zmarł, pozostawiając po sobie pustkę zaskakując całe środowisko. Raz w roku spotykamy się w gronie bliższych i dalszych znajomych, by oddać Mu hołd. Po dwakroć ścigaliśmy się na żaglówkach. Tym razem organizator (nominowany na poprzedniej edycji) wpadł na pomysł oddania się innej, niż ta wodna, pasji „Domana”. Padło więc na narciarstwo. Ponoć wybitnym narciarzem wcale nie był, ale na robocie nie pękał. Dlatego i my się pościgaliśmy, na wesoło, bez napinki, podkreślając wagę udziału a nie miejsca (tak twierdzili przynajmniej ci, którzy zajęli miejsca poza podium). Brawa dla organizatora (Maciej Cylupa) i skrzatów-pomocników oraz dla wszystkich uczestników Memoriału i nieobecnych usprawiedliwionych.
Pogoda dopisała. Śnieg był. Mróz był. Grzane wino na mecie takoż. Atmosfera, wspominki… Pod względem sportowym dwa zjazdy na… Białym Krzyżu w Szczyrku. Znawcom tematu oślich łączek miejsca przedstawiać nie trzeba. Pod tym względem wybitne. Na stok dotarliśmy po kilku godzinach spędzonych w swoistym beskidzkim skansenie. Wiem, wiem. Są plany, w przyszłym roku to już zupełnie inny będzie świat. Inwestycje olbrzymie, trzymam kciuki. Tymczasem jeszcze można poczuć się jak za czasów zniżek górniczych (kto wie, może jeszcze takowe istnieją). Nie narzekam, broń Panie Boże! Lubuję się w takich klimatach nieco zaśniedziałych. Kiedyś pisałem TUTAJ o takim miejscu – Rauris – nieopodal Kaprun. Nie ma co na siłę szukać porównań. Jednak tutaj jakoś tak swojsko się czułem, a do tego, może przede wszystkim – skoro Rudy Kot zaprasza to się nie odmawia.
******************
Alberto Tomba ma już pięćdziesiąt lat. Nie to bym się czuł staro, ale jakoś tak wczoraj znów się przekonałem, że czas jednak ucieka. Ktoś napisał mi na twitterze (@darczo), że nie ma już dziś tak malowniczych postaci w sporcie. No, jak nie, jak tak. Pojawia się bowiem Don Alberto regularnie na dużych zawodach. W roli VIP-a, rzecz jasna. Trzyma formę. Od czasu do czasu komentuje wyścigi w telewizorze. Patrząc na niego nie ma wątpliwości co dla niego się liczy w życiu najbardziej i nie chodzi mi tutaj o kolekcję (ponoć) pięciu tysięcy butelek wina. Wiele spraw zapewne się nie zmieniło wcale. W końcu to La Bomba. Trzykrotny mistrz olimpijski, który karierę zakończył w 1998 roku. Wygrał 50 zawodów Alpejskiego Pucharu Świata. Pierwszy triumf Tomby miał miejsce w Sestriere w listopadzie ’87. Ostatni zaś w Crans-Montanie. To narciarz, dla którego oglądało się kiedyś transmisje, czekało na informacje w serwisach sportowych. Ikona sportu, nie tylko narciarskiego.
Smacznego niedźwiedziego mięsa w górach życzę.
Do zobaczenia w górach i usłyszenia na Legii oraz w Eurosporcie.