Dziś inny felieton. Co innego mam w głowie. Wszystkie wydarzenia narciarskie straciły nagle na znaczeniu. Finał Pucharu Świata, mimo że był emocjonujący, zrobił się dla mnie całkiem bezbarwny. Zrozumiałe chyba, bo nagle, w piątek dotarła do mnie wiadomość, że czołowa polska narciarka upadła na trasie, potem śmigłowiec, szpital… Wypadek Karoliny Riemen-Żerebeckiej odbił się szerokim echem w mediach i to nie tylko sportowych. Do zdarzenia doszło podczas treningu przed mistrzostwami świata w skicrossie w Sierra Nevada. Kala wciąż utrzymywana jest w śpiączce farmakologicznej. Pozostaje czekać na dobre wieści. Portal RMF24 podał chwilę temu, że lekarze stwierdzili „jesteśmy na dobrej drodze”. Mam nadzieję, że w użytej formie pluralis zawiera się przede wszystkim stan zdrowia Kali.
Dziś na fejsbuku pojawił się hasztag #ComeonKala! Mam nadzieję, że oprócz tak teraz potrzebnych modlitw i pozytywnych fluidów, później, już po wybudzeniu, żadnej pomocy nie będzie potrzeba. Wierzę, że Kala po prostu się obudzi i szybko dojdzie do siebie, by wkrótce wrócić do sportu. Może być też zgoła inaczej, co uświadamiam sobie i piszę mocno rozklekotany emocjonalnie, drżącymi palcami. Może się okazać bowiem, że będzie potrzebna drogocenna i długotrwała rehabilitacja. Wierzę, że nasze środowisko narciarskie, a szczególnie PZN, stanie wtedy na wysokości zadania, zjednoczy się i udzielimy wszelkiej niezbędnej pomocy.
Mnie zmroziło strasznie. Po pierwsze dlatego, że znam Karolinę. To oczywiste. Drugi aspekt jest taki, że znów przekonuję się jak bardzo niebezpieczny sport kochamy. Jak wątła jest granica, jak wielkie ryzyko i to nie tylko na niebotycznym pułapie wyczynu uprawianego przez Kalę.
Boże, spraw by Karolina szybko wróciła do zdrowia i pełni sił.