Chemmy Alcott – nazwisko znane w światku racingowym i, jak mniemam, lubiane. Dla niewtajemniczonych: Brytyjka (z buzi nawet, nawet) i narciarka zarazem. Dopiero co podniosła się po paskudnym złamaniu nogi. Ponoć znów ją złamała, ale odgraża się, że na Soczi będzie gotowa. Jej poziom? Dupska nie rozrywa, choć zrzucając to na karb bycia obywatelką Wielkiej Brytanii i że w Polsce na tym poziomie wciąż mamy wakat, kawał przyzwoitej zawodniczki. Dla poparcia: miejsca w drugiej dziesiątce na igrzyskach (trzykrotna olimpijka – rocznik ’82) i mistrzostwach świata plus kilka razy pierwsza dziesiątka na Pucharach Świata. Specjalizuje się w konkurencjach szybkościowych oraz w superkombinacji.
Gips na nodze, marzenia na czwarte igrzyska i co? Zbiera kasę na wycieczkę do Różanego Chutoru. Nie liczy na federację, bo po co? Jak mawiał redaktor Janusz Atlas za życia:
„Szkoda czasu i Atlasu”.
Co zawsze rozumiałem, że nie tylko wiąże się to ze zwłoką (przepraszam za konotację), ale także z ingerencją w święty spokój osobisty (tu chyba też pojawia się aluzja, za co należą się przeprosiny). Bo po co się łudzić, marzyć nadaremnie, a potem łzy rozczarowania ronić? Dlatego Chemmy zabiera się do sezonu olimpijskiego od strony ze wszech miar właściwej. Urządza bowiem bal charytatywny, na który zaproszenie zamieściłem u góry. Dress code (black tie, czyli smoking, zatem raczej wytwornie). Wejście 180 funtów, stolik dla dziesięciu osób – 1800 funciaków. Trzydaniowy obiad, pół flaszki japcoka na łba. W bonusie tematycznych atrakcji moc. Jeśli się ktoś uprze, jeszcze zdąży, bo przyjęcie odbywa się dziś wieczorem.
Po co ja to piszę wszystko? Po to, by unaocznić aspirującym zawodnikom, że może nie warto zdawać się na łaskę PZN, bo póki nie zostaniecie w narciarstwie alpejskim „orłem z Wisły” albo „łanią z Kasiny Wielkiej” (czy jak Jej tam?) trudno żyć marzeniami ściętej głowy. Nie będzie kasy na nasz sport i tyle. Projekty typu Tauron Bachleda Ski (chwała im za to!) to i tak kropla w morzu potrzeb. A jeśli się nie jest z zawodu synem/córką (czyli rodzice mają studnię bez dna i łożą czerpiąc z niej z błogą cierpliwością), często wyważamy otwarte już drzwi, powielamy błędy naszych poprzedników-narciarzy. Czas tracimy, talent trwonimy. Padło tu słowo „cierpliwość”… Stare arabskie przysłowie mówi:
Cierpliwość – spryt tego, kto nie jest sprytny.
Działajcie więc we własnym zakresie, albo bądźcie cierpliwi. Tylko sami!
3 komentarze do “Ściepa na wycieczkę do Soczi”
Dobry tekst.
Dziękuję! Czasem to i ślepa kura na ziarenko natrafi
:DU
Brutalne, ale dobre. Kierunek pokazał już reprezentacja San Marino.