Dziś jeździliśmy z Davem the Wavem. Wesoły ten gość zmienia się nie do poznania kiedy chodzi o względy bezpieczeństwa. Wtedy staje się skupiony i skoncentrowany. Dave ku zapewne zaskoczeniu moich ulubionych forumowych „znafców” często jeździ freeride bez kijków. Każdego do tego namawia. Twierdzi, że wtedy lepiej czuje się śnieg i jazda bardziej podobna jest do surfowania. I co na to mądrale odżegnujące jazdę bez kijków (w każdych warunkach) od czci i wiary? Pamiętajcie jednak, że Davem dyskutować jest ciężko – on jest legendą.
Dziś też ustanowiliśmy mały rekord. Dave zabrał nas na najbardziej stromą ścianę, po której w życiu zjeżdżaliśmy. 55 stopni (nie procent) nachylenia zmierzone specjalnym przyrządem (każdy z nas już sobie go kupił). Mogło być nawet kilka stopni bardziej stromo, gdyż mierzyć można było tylko na górze, a w środku ściany było najtrudniej. Dodam tylko, że ściana nie była dwudziestometrowa tylko przynajmniej o długości Kotła Goryczkowego – całego. Każdy z nas trzy razy przełknął na sucho zanim ruszył.
Najpierw Dave, potem Witek Serdakowski i nagle bum! Spory sluff (pisałem o nich wcześniej) zdjął Witka w połowie i trochę potarmosił. Chłopak zastanawiał się już, czy nie ciągnąć za rączkę od poduchy przeciwlawinowej, ale na szczęście wytrzymał psychicznie. To był „tylko” sluff. Potem pojechał Mariusz Chyrzyński a na końcu ja. Kiedy tak sobie stałem sam na górze i czekałem aż Mariusz dojedzie do pozostałych ustawionych w bezpiecznym miejscu i maleńkich jak mrówki trochę różnych myśli chodziło mi po głowie. Na szczęście w odległości stu metrów na mój zjazd oczekiwał nasz tail-guide – Badjr (wspaniały snowboardzista). Bez niego za plecami wcale nie byłoby tak fajnie. Śnieg na ścianie był niestety już cały zesluffiony więc praktycznie jechałem po twardym, ale i tak było fajnie. Głównie za sprawą świadomości jazdy w takich warunkach.
Dziś także lataliśmy w rejonie wybrzeża i z wielu szczytów widać było ocean. To fajny widok oglądać morze ze szczytów ośnieżonych gór.
Pomału kończy się nasza alaskańska przygoda. Jeszcze mamy do wylatania 3,5 godziny „jazdy” helikopterem. Powinniśmy się z tym uporać jutro, a w sobotę rozpoczynamy podróż do domu. Mam jednak nadzieję, że jutro przyniesie kilka interesujących zdarzeń.