Dominującym wydarzeniem w kalendarzu sportowym nadchodzącej zimy będą igrzyska olimpijskie w Soczi. Liczymy na sukcesy gwiazd oraz wspaniałe niespodzianki „czarnych koni”. Trudno się dziwić, bo żyjemy w kraju, w którym istnieje kult igrzysk. Być może jest to powszechne i na całym świecie mistrzowie olimpijscy to prawdziwi bohaterowie. Pewnie tak faktycznie jest. Ostatnio wpadła mi w ręce książka naszego najwybitniejszego polskiego narciarza Andrzeja Bachledy-Curusia.
Tytuł: Taki szary śnieg.
Wydawnictwo: Czytelnik.
Rok wydania: 1985.
Liczba stron: 160.
Cena na allegro: 5 zł (+ przesyłka).
Lektura to pasjonująca i ciężko się wysiada z metra, bo na jakiś czas trzeba tę książeczkę odłożyć do kieszeni. Ponoć pan Andrzej swoje wspomnienia i marzenia spisał w 1980 roku. W Zakopanem.
Jeden z rozdziałów opowiada o olimpijskich przygodach autora. Trudno nie odnieść wrażenia, że panu Andrzejowi japońskie igrzyska nie dały się zapamiętać jako złoty okres. Wyraźnie się męczył, co czuć na odległość czytając fragmenty dedykowane jego walce o medale. Fakt, był jednym z kandydatów do medali, a nic z tego nie wyszło. Za to Wojtek Fortuna pofrunął po złoto w czapce ABC!
Uderzył mnie jeden opis, tuż po przylocie naszej reprezentacji do Japonii i przybyciu do wioski olimpijskiej… To o naszych działaczach.
A tu bywa czasem wesoło. Zaraz następnego dnia po naszym rozlokowaniu się zabrakło lekarskiego spirytusu. Podobno było go pięć litrów i miał pomagać w masażu. Ulotnił się, wyparował, ale poprzez non-iron koszul i poranny, harcerski oddech. Zasłużeni, mocni działacze. Tego samego dnia otrzymaliśmy od organizatorów prezent w postaci tekturowej paczki pełnej drobiazgów. Nie byłoby to warte wzmianki, gdyby nie fakt, że wszystkie paczki przez nas, zawodników, otrzymane były otwarte. Oczywiście nie dostaliśmy ich bezpośrednio z rąk Japończyków, lecz za pośrednictwem naszych działaczy. Paczki były identyczne, otwierane jednak w różny sposób, wskazujący częstokroć na zniecierpliwienie i zawód. Do dzisiaj nie jestem pewien, czy wszyscy otrzymaliśmy wszystkie drobiazgi, czy też otrzymaliśmy o jakiś drobiazg mniej. Ale to wszystko drobiazg, prawda, panowie działacze?
Ciekawe, czy coś się zmieniło? W końcu działacz nie wielbłąd, pić musi. Jakiś czas temu kolega mój redakcyjny uciął sobie dłuższą pogawędkę wspominkową z byłymi zawodniczkami naszej alpejskiej kadry… na temat imprezowania trenerów. W Londynie 2012 coś jakby temat pijaństwa działaczy nieco przycichł. W Pekinie ktoś miał wpadkę. W Soczi chyba ciężko będzie się opamiętać. Miejmy nadzieję, że wszyscy będziemy pijani… sukcesami!