Kombinacja drużynowa, wróżby, talenty PŚ i nagrody publiczności – Magazyn NTN Snow & More
test nart
lindsey vonn

Kombinacja drużynowa, wróżby, talenty PŚ i nagrody publiczności

Kombinacja drużynowa, git czy kit?

Tonio: Jak na taką nowość trzeba przyznać, że zainteresowanie było niewielkie. Okazało się jednak, że wyszło naprawdę ciekawie – zawodnicy byli zajarani, pewnie najbardziej Tanguy Nef i Marc Rochat. Zjazdem, czyli – tak jak w sumie wszystkimi pierwszymi przejazdami niezależnie od konkurencji – nikt się nie przejmował ani ich nie oglądał. Emocje, potęgowane szybko psującą się trasą w slalomie, dały jednak dobre widowisko.
W rezultacie podium mężczyzn w całości obstawili Szwajcarzy, co wywołało, słusznie zresztą, obawy, że przed nami może powstać konkurencja z gratisowym workiem medali dla Helwetów. U pań było trochę bardziej kolorowo – zwyciężył duet Johnson–Shiffrin przed superparami w postaci Gut–Holdener i Venier–Truppe.
Czy kombinacja drużynowa powinna z nami zostać? Moim zdaniem w bliżej nieokreślonej formie tak, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że to rozdawnictwo medali dla najlepszych potrzebuje jakiejś formy limitów i większej inkluzywności. Oglądało się to trochę jak koncerty superzespołów niczym „Live Aid” na Wembley – tylko że po „Queen”, „The Police” i „Dire Straits” grali „Pectus” i łotewski chór chłopięcy „Laba dena”. Nadal jednak bardziej wolałbym oglądać kombinacje SL+GS.
Na plus na pewno należy zaliczyć budowanie team-spiritu w sporcie indywidualnym i możliwość oglądania załamanego Dominika Parisa w duecie z Alexem Vinatzerem. Git.

Macio: Przyklaskuję kombinacji SL+GS! Nie musi być drużynowa – podobałaby mi się rywalizacja na uniwersalnego technika. FIS od dawna próbuje wyczarować nową konkurencję. Z bardzo różnym skutkiem. Konkurencje równoległe, szczególnie w pierwszej fazie, gdy trudno było zdefiniować, czym one jeszcze były, jednoczyły wszystkich fanów narciarstwa, ponad podziałami. Czekaliśmy tylko na synchroniczny zjazd w beczce, konkurs grania na flecie podczas jazdy na nartach albo na narciarską przebierankę w stylu „Twoja twarz brzmi znajomo”. Dobrze, że federacja nareszcie zwróciła się w stronę rywalizacji, gdzie wciąż króluje po prostu porządne narciarstwo. Pewnie nie będzie to nigdy narciarski blockbuster, ale zdecydowanie jest to przyjemna przystawka przed głównym daniem. Na pewno ciekawsza niż rywalizacja drużynowa, która w mojej opinii jest po prostu miejscem na zdobycie medali dla perspektywicznych juniorów czy zawodników drugiego szeregu.

Najważniejsze wydarzenie nadchodzącego sezonu

Macio: Zaraz ktoś krzyknie, że Cortina i igrzyska? A gdzie tam. Wydarzenie sezonu jest jedno i jest to last dance Dave’a Rydinga. Nie rusza mnie to, że zaraz ktoś mi zarzuci, że się powtarzam, bo już rok temu o Davie pisaliśmy. Spokojnie – za rok w najważniejszych wydarzeniach umieszczę pierwszy sezon bez Rydinga. Co poradzę, mój ulubiony slalomista ostatniej dekady. Drogie dzieci, jak widzicie, nie trzeba być najlepszym, by wybudować sobie w czyjejś pamięci pomnik ze spiżu. Już się smucę na myśl o przyszłym sezonie bez łysiejącego Anglika.

Tonio: Co tu dużo kryć – w lutym wszystkie oczy skierowane będą na pięć olimpijskich kręgów i płonący znicz. Na szczęście dla tych, którym nie będzie dane pojawić się na stokach Tofany, istnieje budżetowa alternatywa w postaci zawodów w Spindlu, gdzie będzie można zobaczyć najszybsze dziewczyny w konkurencjach technicznych.

Rozliczanie wróżb

Macio: A teraz zrobimy coś, czego nikt nie lubi – przyznamy się do swoich błędów w kontekście zeszłorocznych prognoz. Moja szklana kula była troszkę porysowana, także jeśli czegoś nie trafiłem, to wina sprzętu, a nie mojej intuicji! Dženifera Germane, którą typowałem do roli objawienia, niestety złapała kontuzję, także w tym przypadku umywam rączki!
Teraz przechodzimy do dwóch nazwisk, w kontekście których coś zobaczyliśmy, ale liczyłem na odrobinę więcej. Britt Richardson potwierdziła, że umie jeździć – pokazała kapitalny pierwszy przejazd w Sestriere, po czym nie udźwignęła drugiego. Pierwsza dycha zaliczona, ale jest jeszcze nad czym pracować. Z kolei Fabian Ax Swartz jeszcze nie ustabilizował na tyle formy, by regularnie punktować, aczkolwiek 11. platz wstydu nie przynosi. Mogę chyba powiedzieć, że częściowo trafiłem z Léo Anguenotem – pierwsze podium w karierze zaliczone!
Tonio: W zeszłym numerze życzyłem Zrince powodzenia – no i siadło. Choć szczerze mówiąc, komu by to nie siadło? To był tak zwany „gruby papier”, jak mawiają giełdowi eksperci. Podobnie z Meillardem – jego techniką można się zachwycać godzinami, a do tego ozłocił się w naprawdę pięknym stylu.
Reszta mojej paczki – Pogneaux, Janutin, Elezi Cannaferina, Vitale i Breakken – też coś tam pozjeżdżała, owszem, ale jeszcze bez większych fajerwerków. Dženifery Germane niestety nie mieliśmy okazji oglądać, ale coś czuję, że jeszcze nas zaskoczy.

Największy talenciak

Tonio: Franjo Van Allmen. Trochę przypomina takiego kumpla z ekipy, który nigdy w życiu nie zrobił salta, ale po czterech Harnasiach skoczyłby z każdego urwiska. W tym roku dopiero można było dostrzec skalę jego talentu – a może raczej brawury. Oprócz sytuacji, gdy prawie skosił kamerę podczas skoku, trzykrotny złoty medalista mistrzostw świata może mówić o najlepszym sezonie w karierze. Poprzeczkę jednak, co do tego nie mam wątpliwości, sam sobie jeszcze podniesie.
Bardzo przyjemnie oglądało się także Lauren Macugę, która z sezonu na sezon coraz bardziej się rozwija. Wśród zawodników, którzy w piękny sposób przedstawili się szerszej publiczności, trzeba wymienić Eduarda Hallberga z Finlandii. Do Palandera jeszcze mu daleko, ale w Gurgl pokazał się z naprawdę dobrej strony, choć potem gubił się przez resztę sezonu.
Pochwały należą się również Tormisowi Laine z Estonii, który w tym roku uzbierał całkiem pokaźną liczbę drugich przejazdów. Zostając przy egzotyce, nie można zapomnieć o Janie Zabystřanie (serwisowanym przez bielskiego Samsona – Sebastiana Białobrzyckiego), który w tym sezonie wyłapał kilka personal bestów.
Na koniec – bo lubimy, kiedy robi się kolorowo – moim zdaniem Belgia za sprawą Maesa i Marchanta może coś fajnego zjechać. Może podium to nie, ale w sumie czemu nie – wygląda to naprawdę obiecująco.

Macio: Moja ulubiona działka. Bardzo nie podoba mi się, że sam narzuciłem sobie też temat rozliczeń, dlatego tym bardziej muszę się skupić na wyborach i nie proponować nazwisk z czapy. Najbardziej lubię typować zawodników, którzy w nadchodzącym sezonie raczej nie będą wjeżdżać na podium, ale po prostu zadomowią się w Pucharze Świata.
Zatem mam dwa typy wśród pań: Giorgia Collomb – widać, że umie jeździć i historie o rywalizacji z Larą Colturi podczas lat juniorskich nie są wyssane z palca. Tym bardziej jestem ciekawy porównania szybkiej drogi do rywalizacji seniorów Lary z tradycyjną młocką w pucharach Europy. Elisabeth Bocock – bezkompromisowo jeżdżąca dziewczyna, zawsze pokazuje pełny atak, a nie zjazd na „dowiezienie” punkcika; przedstawicielka amerykańskiej myśli „all or nothing”.
A co tam u facetów? Bezpiecznym wyborem – chociaż wiadomo, jak to jest z „pewniaczkami” – będzie w mojej opinii mistrz świata juniorów w gigancie, Flavio Vitale. Z wora pełnego młodych Norwegów pewnie też wypadnie jakiś ciekawy młodzik – może Sandvik, a może ktoś inny, na przykład Rasmus Bakkevig. W mistrzostwach świata ciekawie zaprezentował się Hiszpan Aleix Aubert Serracanta – czekamy na paellożerców w Pucharze, bo Del Campo i Salarich ostatnio coś nie dowożą.
A w kategorii „za kilka sezonów” zapamiętajcie, proszę, nazwisko Carrick-Smith – to trzej bracia: Luca, Zak i Freddy. Patrząc na ich wyniki, Dave Ryding może spać spokojnie, jeśli chodzi o sukcesję. Wśród pań częściej widzimy fenomen wpadania szesnastolatek z drzwiami do trzydziestki, dlatego tutaj mam zanotowane nazwisko Logan Grosdidier – rocznik 2008, pudło Nor-Am zaliczone, 16 FIS-punktów w slalomie i „dycha” mistrzostw świata juniorów. Do bacznej obserwacji!

Bukiet czerwonych róż, z karteczką „przepraszam, że w ciebie wątpiłem”, wręczyłbym?

Tonio: Zdecydowanie Lindsey Vonn. Lindsey, przepraszam – byłem człowiekiem małej wiary i nie wierzyłem w imperialistyczną agendę. Jej powrót zadziałał w tylu wymiarach, że trudno wyobrazić sobie coś bardziej amerykańskiego. Pokazała prawdziwy women power, udowodniła, że nawet sportowo „sędziwa”, skreślana zawodniczka potrafi wrócić do ścigania i wciąż ucierać nosa młodym gniewnym. Trochę jak kapitan Steve Rogers w spódnicy. Podobnie jak on, Lindsey ociera krew z wargi, nastawia swoje dwa endo-kolana, przeładowuje pięści i mówi wyraźnie „I can do this all day”. Plus to podium na koniec sezonu. Nie da się głośniej upuścić mikrofonu, odebrać statuetki i uciszyć hejterów. Ja spokorniałem.
To po prostu Ameryka lat 90. – Camaro, benzyna, V8, drapacze chmur, Coca-Cola, powszechny dostęp do broni i smak grillowanej wołowiny. No i oczywiście bielik amerykański szybujący gdzieś nad głową.
Tak jak nie miałbym nic przeciwko, by po raz kolejny obejrzeć „Pearl Harbor” czy „Szeregowca Ryana”, tak samo z przyjemnością oglądałbym piękne zwieńczenie tej historii. Muszę przyznać, że wcześniej nie rozumiałem tego podnoszącego na duchu, napompowanego nadzieją patosu. Ale świat potrzebuje właśnie takich historii, więc biję się w pierś i obiecuję poprawę. Bo prawda jest taka, że kraina, nad którą powiewa gwieździsty sztandar, naprawdę potrafi rodzić (i sprzedać) herosów.

Macio: Bukiet róż dzielę na dwa i z jedną częścią biegnę do Lindsey. Nie wierzyłem w nią ani trochę, a jednak. Lecz mam jeszcze większy grzech na sumieniu, z którym będę musiał żyć do końca swoich dni – a jest to okropna rana na moim ciele, z której ciągle sączy się ropa. Chyba trzy lata temu napisałem, że wydaje mi się, iż Fede Brignone to już zbliża się do końca kariery i nie ma tej motywacji co kiedyś. Serio tak napisałem. Fede, wybacz – przyjmij, proszę, te róże i wracaj do ścigania! A kartkę dam Emmie Aicher, aczkolwiek w kontekście jej stylu jazdy oraz waleczności nadal pozostanę naczelnym krytykiem. Nie zapominajmy jednak, że ma być szybko, a nie ładnie.

Zawodnicy, o których zawsze mówiliśmy, że mają potencjał, ale mówiliśmy o tym tylko naszym żonom/narzeczonym

Tonio: Thomas Tumler. Jego gwiazda po raz pierwszy rozbłysła dla mnie kilka lat temu w Beaver Creek (jego pierwsze podium), a w minionym sezonie w tym samym miejscu eksplodowała pełnym blaskiem. Dodatkowo dwa medale mistrzostw świata i pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata są najlepszym dowodem na to, że – podobnie jak u Lindsey czy Dave’a – wiek to tylko liczba. Gość ma przecież 35 lat – to rzadko kiedy jest wiek na sportowe przebudzenie. Niesamowite jest patrzeć, jak w tak napakowanych konkurencjach wciąż potrafi znaleźć najszybszą drogę do mety. Mega szacun dla niego i chcę więcej.
Cieszyły również pierwsze triumfy: naszego, bułgarskiego „Wołodyjowskiego”, czyli Alberta Popova, a także Kathariny Truppe i Camille Rast. Aż łapałem się za głowę z niedowierzaniem, że te dwie zawodniczki nigdy wcześniej nie miały na koncie zwycięstwa w Pucharze Świata.

Macio: Bardzo się cieszę, że Camille Rast nareszcie odnalazła prędkość. Wydaje mi się, że maszyny drukarskie nie zniosłyby już tego, gdybym po raz piąty wstawił ją do grona zawodniczek do bacznej obserwacji. Muszę przyznać też, że nie spodziewałem się, iż Atle Lie McGrath może wejść na aż tak wysoki poziom – żeby tylko dojeżdżał częściej!

Nagroda publiczności „Mógł chłop jeździć”

Tonio: W tej kategorii najmocniej boli wypadek Cypriena Sarrazina. Sam fakt, że żyje i udało się go w miarę poskładać, graniczy z cudem. To, że dziś chodzi i mówi, jest wręcz niewiarygodne – przecież większość z nas po takim uderzeniu zostałaby zniesiona ze stoku w foliowych workach. Tymczasem Sarrazin jeszcze planuje powrót, bo poradził już sobie ponoć z problemami neurologicznymi. Strasznie szkoda tego chłopa, strasznie.
Nie mniej bolesną wiadomością była kontuzja Federiki Brignone. Sezon układał się dla niej fenomenalnie – świetna forma, doświadczenie, a do tego zbliżające się igrzyska na własnej ziemi. Wszystko wydawało się przygotowane idealnie, aż nagle… taki cios. Pozostaje mieć nadzieję, że zdoła się odbudować i jeszcze pokaże wszystkim, na co ją stać.

Macio: Coś we mnie głośno krzyczy i buntuje się, gdy mam próbować wartościować zawodników, którzy przez kontuzję nie mogli brać udziału w zawodach. Mimo wszystko podzieliłbym nieobecnych na dwie grupy: tę, gdzie kontuzja jest pechem, wypadkiem przy pracy, elementem sportu, oraz drugą – gdzie kontuzje są spowodowane igraniem z życiem i zdrowiem zawodników. Drugą grupę w tej kategorii pominę, bo już wystarczająco wyżywałem się na konkurencjach szybkich.
A moje wybory będą sztampowe i nieoryginalne – tak jak za moich czasów młodości na boisku każdy chciał być Ronaldo lub Żurawskim, jeśli wybieraliśmy polskich zawodników. Szkoda mi było Mikaeli Shiffrin – po prostu lubię, gdy jak ktoś jest najlepszy i przerasta konkurencję, śrubuje swój rekord. Tak samo jak cieszy mnie, że LeBron ciągle trafia do kosza i buduje przewagę, tak chciałbym zobaczyć kolejną okrągłą liczbę zwycięstw Mikaeli. Chcę oglądać rzeczy wielkie i historyczne, a mam przeczucie, że z rekordem Amerykanki po prostu będzie jak z rekordem Kratochvílovej. A nawet lepiej, bo w tym przypadku kontrowersji brak.

Nagroda publiczności „Sezonowy karnet U Jędrola”

Macio: U mnie to Christoph Innerhofer. Widać, że gość kocha narciarstwo – staje ciągle na starcie, mimo że nic z tego nie będzie, a na Jędrolu tyle talentów, którym mógłby wskazać drogę. Dlatego chciałbym go widywać w podhalańskim Saas-Fee. Zapraszamy na oscypka!

Tonio: Od jego historycznego sukcesu nie mogę przestać podziwiać stylu jego jazdy. Mało kto jest tak precyzyjny i z taką gracją pokonuje slalomowe tyczki. Mowa oczywiście o Johannesie Strolzu. Kiedyś pisaliśmy o nim, że nawet jego mama w niego nie wierzyła, ale od czasu, gdy się nam tak pięknie zaprezentował (z pewnością mogę to powiedzieć również za Macia), ciężko mu nie kibicować, acz coraz trudniej patrzy się na jego obijanie się w drugich przejazdach. Miałem ogromną przyjemność oglądać trzon kadry austriackiej podczas treningu w Kaunertal i muszę przyznać, że to właśnie on wywarł na mnie największe wrażenie. Na żywo między bramkami wygląda jak tur poruszający się ze zwinnością, nie wiem, łasicy czy kuny. Liczę na to, że trochę się odbuduje i pokaże nam jeszcze piękne narciarstwo.

Czy konkurencje szybkie przestaną być rosyjską ruletką narciarstwa?

Macio: Eufemistycznie mówiąc – nie jestem fanem konkurencji szybkich. Teraz mam kolejny powód, za który ich nie lubię: zmusiły mnie do napisania nazwy pewnego wschodniego państwa, do którego może kiedyś dotrze cud kanalizacji. Chciałbym jeszcze trochę pożartować, ale niestety kolejne tragiczne doniesienia z Chile sprawiają, że federacja nie będzie mogła już chować głowy w piasek. Chociaż FIS stać na każdy szpagat, byleby się klikało i show trwało.
Gdybym miał określić moment, w którym obecnie znajdują się konkurencje szybkie, to porównałbym go do okresu rywalizacji Jamesa Hunta z Nikim Laudą w F1, kiedy średnio 1–2 kierowców co roku ginęło na torze. Konkurencje szybkie, niczym niesporczaki (takie żyjątka, które praktycznie nie ewoluują), gwiżdżą sobie na rozwój i zmiany podejścia w kwestii bezpieczeństwa. Sprzęt i przygotowanie zawodników niesamowicie poszły do przodu, prędkości są absolutnie irracjonalne. Trasy przypominają nierówne lodowisko. A zawodnicy – podobnie jak w czasach Klammera – jedynie na głowę wrzucają kask i hejże na dół. No dobra, są jeszcze te pompowane kamizelki, które być może będą w stanie uratować kręgosłupy zjazdowców. Bulwersuje mnie dodatkowo jeszcze to, że paru zawodników, chyba z Austrii, sprzeciwiało się wprowadzeniu tych kamizelek. No cóż, każdy pewnie ma tego znajomego, co twierdzi, że zapinanie pasów nie jest konieczne. Inaczej niż głupotą tego nazwać nie można.
Nie mam mandatu, by rzucać propozycjami, co należy zrobić, by zwiększyć bezpieczeństwo, ale na pewno życzyłbym sobie, by konkurencje szybkie przestały być formą igrzysk śmierci. Najprostszym rozwiązaniem byłoby radykalne spowolnienie zawodników – co wydaje się osiągalne. Bez zmian dla mnie konkurencje szybkie stały się absolutnie nieoglądalne.

Tonio: Nie przestaną, ale coś w środowisku drgnęło. Niestety znów zaczynamy sezon od tragicznej śmierci zawodnika i kolejnej dyskusji o bezpieczeństwie. Tym razem zabrakło siatek. Prawda jest taka, że potrzeba jeszcze więcej zabezpieczeń, zwłaszcza na zawodach mniej prestiżowych. Szkoda tylko, że mądrzy jesteśmy dopiero po szkodzie. Wielu dramatów można by uniknąć, gdyby właściciele ośrodków i trenerzy rzetelnie podchodzili do tematu, dbając zarówno o zawodników, jak i klientów.
Brak zabezpieczeń to jednak tylko jedna strona medalu. Mówimy o homologacji tras i faktycznie – nie sposób przewidzieć każdego miejsca, w które zawodnik może uderzyć. Ale druga strona, która powoli przebija się do świadomości środowiska, to konieczność porzucenia kultowego „show must go on”. Nie da się wiecznie jechać „na pełen gwizdek”, byle tylko dojechać do mety. Potrzebna jest zmiana myślenia – na rzecz rozsądku, zwolnienia tempa i cieszenia się rywalizacją. Na swoje szczęście zawodnicy zaczynają dostrzegać, że nie mają kodów na nieśmiertelność.
Nie ma co ukrywać – to jeden z najniebezpieczniejszych sportów. Zeszłoroczny wypadek Sarrazina i wiele innych historii mrozi krew w żyłach i zmusza do pytania: czy te pieniądze są naprawdę warte takich poświęceń? Z przyjemnością oglądania ma to już coraz mniej wspólnego.

stalkant

Niniejszy tekst jest czwartym z cyklu „Narciarska rosyjska ruletka”, który publikujemy w odcinkach. Codziennie, aż do inauguracji Pucharu Świata w Sölden, Antoni Zalewski i Maciej Żabski przybliżą tematykę związaną z wielkim narciarstwem. Dzięki temu dobrze nastroicie się przed nadchodzącym sezonem. Cały artykuł, testy 109 par nart oraz wiele innych treści znajdziesz w najnowszym numerze Magazynu NTN Snow & More, który możesz zamówić w wersji papierowej lub e-wydania PDF tutaj.

Zobacz wszystkie artykuły chłopaków z radyjka Stalkant FM z cyklu „Narciarska rosyjska ruletka”.

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

lucas braathen

Rozliczenie powrotów

Tonio: W zeszłorocznym, ogórkowym sezonie czekaliśmy, co pokaże tercet w postaci Braathena, Vonn i Hirschera. Z całej trójki tylko dwoje się obroniło. Braathen, pauzujący najkrócej, od razu chciał tańczyć sambę w Sölden, ale koledzy

zrinka ljutic

Podsumowanie Pucharu Świata 2025/2026 i mistrzostw świata

Tonio: W poprzednim podsumowaniu, w którym – dość wielkopańsko, jak na warszawiaka zresztą przystało – stwierdziłem niedosyt emocji, ten sezon mógłbym porównać jedynie do narciarskiej dionizji, swoistej wieczerzy: doskonałego, acz

stalkant

Narciarska rosyjska ruletka – intro

Miniony sezon narciarski śmiało można zaliczyć do najbardziej intensywnych. Mnóstwo powrotów, mnóstwo pytań, a do tego jeszcze mistrzostwa świata. W alpejskim cyrku działo się naprawdę dużo – i równie dużo

prenumerata ntn snow & more

NTN Snow & More – pierwszy numer na sezon 2025/2026

Znowu to zrobiliśmy! Z dumą prezentujemy pierwsze tegoroczne wydanie Magazynu NTN Snow & More – 160 stron wypełnionych po brzegi narciarską treścią. Pod kolejną, przepiękną okładką autorstwa Anety Popławskiej

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.