Jazda off piste to moda. Porównywalna w swej ofensywie do siły jaką stanowił dwadzieścia lat temu snowboard. Czy można się z tym zgodzić? Pewnie tak, a może zupełnie nie. W każdym razie, zauważalna to tendencja i trudno się oprzeć wrażeniu, że coraz bardziej powszechna. W tym miejscu pojawia się niebezpieczeństwo. Jeśli nie jest to forma sportu zastrzeżona dla elit, dla ekspertów, a poza trasę może pojechać każdy, trafiają tam ludzie zupełnie do tego nieprzygotowani. Tacy, co wystawiają się sami na ryzyko. Narażają również innych. Niektóre ośrodki narciarskie (np. Hochfügen, które miałem okazję niedawno odwiedzić) reklamują się jako te zdefiniowane – freeride’owe. Niestety w wypożyczalni, z której korzystałem, nie było szansy wypożyczenia grubych nart. To tylko potwierdzenie, że za deklaracjami muszą iść nie tylko słowa, ale jeszcze pełne zaplecze.
Rodzina poza trasą. Piękny widok, lecz czy wszystkie kroki bezpieczeństwa zostały podjęte?
A teraz o tym, co faktycznie robiłem w Hochfügen. Zostałem zaproszony tam przez Tyrol na kurs lawinowy organizowany przez Snow and Avalanche Awareness Camps. W skrócie SAAC. Ta organizacja wpadła na pomysł organizowania szkoleń już 15 lat temu. System jest prosty. Podstawowe trwa półtora dnia i jest darmowe. Zaczyna się od wykładów, a potem płynnie przechodzi do zajęć praktycznych. Teoria ma sens dopiero kiedy zostaje poparta ćwiczeniami. Dlatego pierwsza część trwa do trzech godzin. Omawiany jest sprzęt, typy lawin, czynniki pogodowe, specyfika terenu, kreślona jest umiejętność własnej oceny zagrożenia lawinowego…
Instruktor sprawdza, czy uruchomiliśmy „pipsa” w tryb nadawania.
Po lunchu wyszliśmy na narty i mieliśmy jeszcze kilka godzin na wdrażanie wiedzy. Co chwilę padało pytanie, skąd wiał wiatr? Albo który stopień zagrożenia według mnie aktualnie jest? To proste sprawy wydawałoby się, a jednak mogą być kluczowe przy ocenie ryzyka. Wieczór spędza się na rozmowach akademickich. Po śniadaniu zbiórka, podział na mniejsze grupy i zajęcia praktyczne. Dużo pytań, dużo planowania linii. Na koniec zajęcia z „pipsem” w ręku, czyli symulowane akcje poszukiwawcze. Szybko sprawnie i po cichu. Kiedy zaczyna się akcja, ilość czynników ograniczających naszą efektywność jest wiele. Od stresu, przez brak doświadczenia, po brak kondycji… Obsługa łopaty, sondy i detektora lawinowego to podstawa. Czasu by udzielić zasypanym pomocy jest niewiele. Kilkanaście minut. A statystyki są przerażające.
Toni pokazuje nam, jak rozchodzą się fale emitowane przez detektor lawinowy.
Pierwszy stopień kursu to ledwie liźnięcie wiedzy. Próba uświadomienia zagrożeń, otwarcia oczu na ryzyko, jakie za sobą niesie wyjazd poza trasy narciarskie… i głód wiedzy. Można go zaspokoić na drugim etapie szkolenia, które już jest płatne. Ceny zaczynają się od 300 euro w zależności od kilku aspektów. Po pierwsze od długości trwania obozu (3,5- i 5,5-dniowe) oraz liczby gwiazdek w hotelu w jakim chcemy zamieszkać. SAAC sugeruje, by mieszkać całą grupą w jednym miejscu, by nie tracić czasu na transport i móc wieczorami porozmawiać, popatrzeć na zdjęcia i mapy. Szkolenia odbywają się po niemiecku, ale w przypadku większych grup nie ma problemu, by zostały przeprowadzone po angielsku.
Jak szukać zasypanego? Niby proste, ale czy na pewno?
Kończyłem szkolenie z poczuciem ogromnej frajdy. Ta wiedza może uratować kiedyś życie mnie i moim współtowarzyszom narciarskiej doli i niedoli. Mam nadzieję, nigdy nie znaleźć się w sytuacji krytycznej, ale zwiększyć na to szansę można tylko poprzez takie szkolenia. Na stronie www.saac.at można znaleźć długą listę weekendów i ośrodków, w których odbywają się szkolenia. Wartością niewątpliwą jest fakt, że wielu z nas głównie jeździ na nartach w Alpach, w każdym razie poza granicami kraju. Znajomość słownictwa może okazać się kluczowa do zrozumienia tego co się dzieje w górach…
Strona internetowa SAAC
Dziennikarze zaproszeni przez Tyrol na szkolenie SAAC.
1 komentarz do “Darmowe kursy lawinowe”
Darek byłeś na szkoleniu w języku niemieckim?