dariusz urbanowicz

Urbanowicz na wtorek: Paradoks Kaunertalu

Uwielbiam ten lodowiec. Kaunertal poznawałem pracując jeszcze w NTN-ie. Dobre dziesięć lat temu, a pewnie dekadę z okładem. Wtedy to bowiem odbywały się tutaj po raz pierwszy testy NTN oraz wiosenna Klinika Sportowa. Sentyment ogromny mną targa, z każdym razem kiedy myślami wracam w te okolice. Te wiosenne wyjazdy miały i mają w sobie coś magicznego. Na górze warunki panują skrajne. Z jednej strony wiosna pełną gębą, ciepło, jazda na nartach na lekko. Jednak słońce praży niemiłosiernie. Trzeba bardzo uważać na poparzenia.

Pewnego razu mieliśmy sesję zdjęciową. Chomik szalał z aparatem, a my całą bandą, albo niecałą, grasowaliśmy poza trasami. Naszym guru był Piotrek Gąsiorowski, który słynął, nie tylko oczywiście, z flipów kręconych na zawołanie na nartach telemarkowych.

– Co tak wolno jedziesz? – pytał.
– Nie widzę dokąd, boję się, że teren nagle się urwie.
– No to skoczysz.

… I skakał. Albo inny tekst:

– Co takim gęstym skrętem jedziesz? Szkoda śniegu.

Wracając do fotek Chomika. Wszyscy skakaliśmy ze skałek lądując w puchu, odkrywając nowe lądy freeride’u. Ja w przeddzień nieopatrznie ogoliłem się, aby elegancko prezentować się na Chomikowych zdjęciach. No i zapomniałem nałożyć na facjatę filtra. Skończyło się poparzeniem III stopnia, ranami otwartymi twarzy, bólem i możliwością snu jedynie w pozycji na plecach. Ale za to co mamy za pamiątki z tamtych szaleństw. Teraz jednak mam wpojone, że filtr UV 50 to warunek sine qua non. Chwila zapomnienia, niedokładne posmarowanie i pominięcie centymetra kwadratowego oznacza wielki ból. Zaznaczam, że posmarowanie się odpowiednim kremem i tak nie gwarantuje zabezpieczenia przed słońcem.

Warunki śniegowe bywają tam wymagające. Wiosna oznacza, że poranne narciarstwo po zmrożonym to czysty odlot. Jest twardo i szybko. W ciągu dnia jednak stopniowo śnieg zaczyna puszczać. Robi się miękko, a popołudniu wręcz brejowato. To implikuje szybszy nieco koniec dnia na nartach, ale są tacy, którzy jeżdżą do końca. Inni zaś zjeżdżają do Feichten i oddają się tyrolskiej wiośnie – rowery, rolki, sauna, ping-pong, piwo…

Rankami też panują najlepsze warunki do odkrywania linii poza trasami. Kaunertal daje praktycznie nieskończone możliwości jazdy wzdłuż tras, a nocami nierzadko dosypuje puchu. Są tacy, którzy nie wahają się szukać wrażeń podchodząc na fokach, tam gdzie pozostawią wspaniałe ślady dziewiczych zjazdów. Ponieważ lodowiec ten opiera się o granicę z Włochami, nie brakuje możliwości zjazdu właśnie na drugą stronę. Wymaga to jednak już nieco bardziej zaawansowanej logistyki i zaprzężenia kogoś znajomego w samochód i dowóz śmiałków do hotelu.

Naszym ulubionym przejazdem długo był tzw. Wariant Monachijski. Nie wiem skąd ta nazwa, ale promował ją z pewnością Tomek Kurdziel. Na mapach widnieje nazwa Noerderjoch i właśnie do przełęczy o tej nazwie (3062 m) i zjazd w sąsiednią dolinkę (Noerderberg). Pamiętam, że kiedyś poprowadziłem tam „wycieczkę krajoznawczą” złożoną z kadrowiczek, które pod okiem Leszka Wykroty robiły papiery trenerskie podczas Testów NTN. Stres dopadł mnie nie lada, bo podążały za mną takie gwiazdy jak Agnieszka Gąsienica Daniel, Aleksandra Kluś i Karolina Chrapek. Meta tego przelotu znajduje się na przystanku, z którego można zabrać się na górę lub w dół skibusem. Dodatkową, choć dla niektórych wątpliwą, atrakcją z pewnością jest długie napieranie już po płaskim wzdłuż strumienia, ale widoki i mocne wrażenia wypierają niedogodności.

Wysokie temperatury i operujące słońce niosą za sobą jeszcze jeden aspekt, który ma ogromne znacznie, a mianowicie lawiny. A one oznaczają jedno: ryzyko. I jeszcze jedno: nierzadkie kłopoty ze zjazdem drogą z lodowca. Lawiniska bowiem tworzą się również na wijącej się przez dobre 25 km asfaltowej drodze. Lokalne służby momentalnie przystępują do działania, odgruzowują jezdnię, ale czasem musieliśmy czekać na sygnał powrotu aż do wieczora. Nic to jednak, bo na górze zawsze było co robić. Baru przecież nie zamykali. Nie dla nas nuda, kiedy włączał się husarski instynkt.

Po tych kilku latach wrażeń na testach, o których nie będę się rozpisywał tym razem, w końcu dotarłem na Kauntertal jesienią, u progu tamtejszej zimy. Wróciłem w sobotę, więc wrażenia gorące, choć wyziębione solidne, bo bywało rześko. Lodowiec dopiero powoli nabiera właściwych „kształtów”. Ratratki, koparki kręcą się tam i z powrotem, prace wrą. Byliśmy po pierwszej konkretniejszej serii opadów, więc śnieg po prawdzie był, ale wiosną bywało go znacznie, znacznie więcej. Zdarzał się też puch, więc z przyjemnością można się było oddać znaczeniu białych połaci własnymi śladami. Przy tym wszystkim, zauważalnie „słońce świeci niżej” nad lodowcem o tej porze roku, długo panuje cień, potem niby wyjdzie, niby coś naświetli i ogrzeje co nieco, ale niezbyt. Przerwa w środku dnia robi dobrze, bardzo dobrze.

Szczególnie kiedy jeden dzień postanowiłem wykorzystać na sprawdzenie własnych mocy przerobowych i zamiast, jak normalny biały człowiek, wjechać sobie na górę korzystając z opłaconego skipassu, postanowiłem wydrałować na fokach. Do tego wymyśliłem sobie, że uatrakcyjnię sobie wspinaczkę podejściem pod trasę czarną, nr 19 – zaczynającą na dobre dopiero się za tunelem. Mróz ścisnął tej nocy tęgo, niebo poranku niebieskie, płynące po błękicie balony, żadnej chmurki. Bajka. Skrzypiało pod nartami, puch kusił do wyjazdu gdzieś w off-piste.

Na trasie jednak trzymały mnie dwa fakty. Byłem sam. Po drugie kilka tygodni temu, właśnie tu na Kaunertalu, został zabrany przez lawinę Daniel Chojnacki – prezes Karkonoskiej Grupy GOPR. Udało się ponoć go wykopać, przeprowadzono reanimację, ale zmarł kilka godzin później w wyniku obrażeń. 41 lat, żona, piątka dzieci. Takie historie powodują momentalne wystudzenie zapędów w poszukiwaniu przygód. Smutne to niezmiernie, w sieci ruszyły zrzutki na wsparcie rodziny śp. Daniela.

W uprawianiu sportu w ogóle, a narciarstwa w szczególe jedną z najważniejszych, najwspanialszych wartości są spotkania z ludźmi. Najróżniejszymi. Nie tylko na stoku, czy na krzesełku, ale dla przykładu w saunie po całym dniu na świeżym powietrzu. Miło, ciepło, gadka się klei. No i słyszę narzekania. Że dojazd z Feichten na lodowiec to mordęga. Że to 26 kilometrów po serpentynach i że droga nieodśnieżona. Że bez własnego auta i bez łańcuchów ani rusz. Że tylko jeden skibus rano i jeden popołudniu, więc jeśli się ktoś znudzi jazdą po dwóch godzinach, a nie ma samochodu, to musi tkwić na górze. Że nie ma apres ski, że nikt się nie bawi po nartach, bo nie ma głośnej muzyki. Że miasteczko też ledwo co żyje, jeden pub, spożywczak i sklep sportowy na krzyż. I tu właśnie dochodzimy do tytułowego paradoksu. Bo pogrążając się w malkontenctwie, brniemy w krytykę i nie doceniamy faktów niezaprzeczalnych. Te dłużące się, choć malownicze dojazdy na górę powodują naturalną selekcję. Po prostu na górę dociera niewiele osób i zdarza się, że kręcąc się góra-dół na jednej trasie mija się od zera do kilku osób max. Może w weekendy jest trochę gęściej, ale i tak jest tam po prostu pusto. Zatem największy minus, staje się plusem. Miejsce to trochę zapomniane przez Boga, ale jedno jest pewne, warto tam zajrzeć i przy odrobinie szczęścia do pogody, po prostu cieszyć się jazdą.

I jeszcze jedna porada Wuja Dobra Rada. Wybierając się w takie miejsca jak Kauner, naprawdę warto się doubezpieczyć i wykupić polisę uwzględniającą akcję ratunkową z wykorzystaniem śmigłowca. Do szpitala w Zams godzina jazdy, a raczej nawet półtorej. Dlatego tam nikt się nie waha wzywać śmigło. Potem może się okazać, że koszt takiego przelotu znacznie przerośnie koszty samej operacji.

Pobieżne wspomnienia z tamtych testów możecie znaleźć TUTAJ.

Tomek Kurdziel wyjaśnia dlaczego NTN odbywa się właśnie na Kaunertalu.

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

2 komentarze do “Urbanowicz na wtorek: Paradoks Kaunertalu”

  1. „…Zatem największy minus, staje się plusem…” – taaaaaaak, też tak uważam. Absolutnie warto – nawet gdyby tej drogi było 50 km :) Dla mnie Kauner to najlepsze miejsce w Europie

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

amp

AMP 2024: Gwiezdny pył z mistrzostw

Maja Chyla (UJ Kraków) oraz Bartłomiej Sanetra (AWF Katowice) obronili tytuły Akademickich Mistrzów Polski w gigancie, a do tego dołożyli zwycięstwa w slalomie, zgarniając komplet złotych medali. Po dwóch dniach eliminacji w wiosennej

amp

AMP 2024: Żniwa

Natalia Złoto (PK Kraków) na wschodzie i Zofia Zdort (ŚUM Katowice) na zachodzie zwyciężyły w eliminacjach kobiet do jutrzejszego finału slalomu w ramach Akademickich Mistrzostw Polski. W stawce panów dominowali Juliusz Mitan

azs winter cup

AZS WC: Duża kasa rozdana na Harendzie

Maja Chyla (UJ Kraków) i Wojciech Dulczewski (AGH Kraków) wzbogacili się o 10 tys. złotych, wygrywając slalom równoległy wieńczący sezon AZS Winter Cup. W rywalizacji drużynowej zwyciężyła reprezentacja Uniwersytetu

azs winter cup

Gadające Głowy – finał AZS Winter Cup Zakopane

Aż się łezka w oku kręci, bo to ostatnie Gadające Głowy w tym sezonie. To też ostatni występ w zawodach Akademickiego Pucharu Polski kilku zawodników i po raz ostatni przepytujemy ich na okoliczność. Jest wielka

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.