Inline alpine w Polsce rozwija się niesamowicie szybko. Dopiero co w 2015 roku polska kadra debiutowała na zawodach Pucharu Świata w czeskim Jirkovie, a już dwa lata później mogliśmy cieszyć się pierwszymi w historii zawodami najwyższej rangi na rodzimej ziemi. Coś, co jeszcze niedawno było zaledwie złudną nadzieją, urzeczywistniło się w najlepszej możliwej wersji. Na legendarną Agrykolę przybyli najlepsi zawodnicy z całej Europy i dali pokaz, jakiego Warszawa jeszcze nie widziała. Co więcej – zawodnikom tak się u nas spodobało, że w 2018 roku również tu przyjadą!
Agrykola. Ulica prowadząca pięknym, majestatycznym wręcz wąwozem ze skarpy w stronę Wisły. Gdy spojrzymy w dół, po lewej stronie góruje odbudowany po wojnie Zamek Ujazdowski wraz z leżącym u jego stóp rozległym parkiem, po prawej zaś – perła i duma Warszawy – Łazienki Królewskie. Nad asfaltową aleją pochylają się sędziwe już ogromne klony i kasztanowce, rzucające cień. Gdzieś w oddali słychać krzykliwe wołanie pawi dobiegające z parku, czasem dostrzec można próbujące przedostać się na drugą stronę parku wiewiórki. Oaza spokoju, wrota do natury, w zatłoczonej i gwarnej metropolii.
Dla warszawskich sportowców Agrykola jest miejscem szczególnym, bynajmniej nie ze względu na piękno krajobrazu. Powody są bardziej prozaiczne – jest to jedna z niewielu nachylonych ulic w Warszawie z ograniczonym ruchem samochodów. Utarło się powiedzenie, że to Agrykola sprawia, że stajesz się biegaczem czy kolarzem. Wylane na jej stoku litry potu w parne poranki i wieczory, wykonane interwały, przejechane kilometry hartują ducha, a z chłopców robią mężczyzn.
Pomysł na zorganizowanie zawodów na Agrykoli pojawił się wraz z pierwszymi treningami na jej stoku. Każdy, kto choć raz tu zawita pozbijać tyczki, z miejsca zakochuje się zarówno w miejscu, jak i dyscyplinie. Równe nachylenie, najdłuższa i zarazem bezpieczna trasa, przepiękna sceneria, a przede wszystkim możliwość przybliżenia dyscypliny w samym centrum ogromnej metropolii. Te atuty pozwoliły polskiemu komitetowi z sukcesem starać się o organizację prestiżowej imprezy.
Warszawskie zawody były drugą eliminacją Pucharu Świata w sezonie 2017. Pierwszą, rozgrywaną w niemieckim Unterlenningen bezsprzecznie zdominowali Niemcy, stanowiący od lat czołówkę tej dyscypliny. Wysoką formę potwierdzili przede wszystkim zwycięzcy – Sven Ortel i Claudia Wittmann. O ile wygrana Niemki nikogo nie zaskoczyła, o tyle zwycięstwo Ortela było niespodzianką. Młody zawodnik wykorzystał potknięcie dwóch głównych rywali: Marco Walza i Massimiliano Losio, pewnie zgarniając pierwsze miejsce.
Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali, jak na „świętym stoku” spiszą się najlepsi. W Warszawie święto inline alpine zaczęło się już w sobotę 10 czerwca, podczas otwartych mistrzostw Polski, będących przedsmakiem niedzielnej uczty. Na starcie stawił się absolutny top. W zawodach wzięły udział reprezentacje Czech, Niemiec, Słowacji, Włoch, Serbii, Szwajcarii, Hiszpanii, Łotwy i przede wszystkim Polski. Podobnie jak w niemieckim Unterlenningen pełną stawkę i tytuły międzynarodowych mistrzów Polski zgarnął wcześniej wymieniony niemiecki duet, czyli Claudia Wittmann i Sven Ortel, po raz kolejny prezentując dobre przygotowanie do sezonu i znakomitą formę. Podium uzupełnili Mona Sing z Gabrielą Kudelaskovą oraz Marco Walz z Massimiliano Losio. Tytuły mistrzów Polski przypadły Ani Nowak, sklasyfikowanej na 30. pozycji, oraz Antoniemu Zalewskiemu, który uplasował się na 18. miejscu. Ze stawki w drugim przejeździe wypadł obiecujący i jadący z ogromną brawurą Michał Styrylski, który po pierwszym przejeździe był na 12. pozycji.
W niedzielę po raz kolejny na zawodników czekała wyjątkowa trasa, najdłuższa w całej historii Pucharu Świata. Limit tyczek został prawie wyczerpany – z możliwych, przepisowych 55 bramek ustawiono 53, czyniąc warszawskie zawody zdecydowanie najbardziej wymagającymi w całym cyklu. Pogoda jak na zamówienie – spisała się na medal, mimo iż ICM przestrzegał przed możliwymi burzami. Wiele osób liczyło na przełamanie hegemonii Niemców w PŚ, na starcie bowiem nie brakowało zawodników, którzy mogliby podjąć rękawicę. O ile wśród pań brakowało pretendentek do sprawienia niespodzianki, o tyle wśród panów poziom był mocno wyrównany. Schedę po starszym bracie przejmował Miks Zvejnieks, apetyt na wygraną miał również pochodzący z Włoch Massimiliano Losio wraz z bratem Cristianem. Oprócz tego głodni zwycięstwa byli grający dotychczas drugie skrzypce, ale prezentujący doskonałą formę Niemcy Moritz Doms oraz Joerg Bertsch. Niedzielne zawody zapowiadały się naprawdę doskonale.
Pierwszy przejazd, ustawiony przez Marka Stachowskiego, nie należał do typowych. „Nasz” człowiek zdecydował się na ustawienie ze zwiększonymi odległościami, które nie każdemu przypadły do gustu, zwłaszcza Niemcom, którzy nie są przyzwyczajeni do tego typu konfiguracji. Mimo tego reprezentacja zza Odry spisała się w pierwszym przejeździe bardzo dobrze. Pierwsze miejsce, po pewnym przejeździe, zajmowała faworytka – Claudia Wittmann. Podium uzupełniały jej doświadczone koleżanki z kadry – Mona Sing oraz Manuela Schmohl. Wśród panów powtórzyła się sekwencja z soboty – po pierwszym przejeździe prowadził, z przewagą 0,7 sekundy, doskonale jadący Sven Ortel, tuż za nim plasował się Marco Walz, a podium uzupełnił Massimiliano Losio. Rewelacyjnie zjechał Michał Styrylski, który w mocno obsadzonej stawce zajął 15. pozycję.
Drugi przejazd był jeszcze mniej „niemiecki” – wszystko za sprawą ustawiających go trenerów z Republiki Czeskiej, którzy zdecydowali się jeszcze bardziej przyspieszyć slalom, likwidując dodatkowo dwie bramki oraz wyznaczając większe odległości między skrętami. W ustawieniu tym bardzo dobrze odnaleźli się startujący Czesi, a zwłaszcza Gabriela Kudelaskova, która w drugim przejeździe awansowała na trzecie miejsce ex aequo z Niemką Manuelą Schmohl. Zawiodła Claudia Wittmann, która mimo dobrego przejazdu na dwie bramki przed metą wywróciła się i nie dowiozła drugiego pucharowego zwycięstwa. Problemy miała również Mona Sing, która w trochę luźniejszym ustawieniu nie mogła się odnaleźć i gubiła cenne setne części sekundy – zupełnie inaczej niż wracająca po nieobecności Alesandra Veit, która przebojem wygrała drugi przejazd, a zarazem całe zawody.
Wśród panów próbował się odgryźć Marco Walz, ale przewaga Svena Ortela z pierwszego przejazdu była zbyt duża i musiał się zadowolić drugim miejscem. Podobnie zaszalał Massimiliano Losio, który uzyskał drugi czas przejazdu, uzyskując ostatecznie trzecią lokatę. Sven Ortel natomiast zrobił to, co do niego należało, zjechał pewnie, acz z mniejszym gazem. Wystarczyło na zgarnięcie po raz drugi z rzędu zwycięstwa w Pucharze Świata i umocnienie się na pozycji lidera klasyfikacji generalnej. Wśród Polaków pokaz umiejętności zaprezentował po raz kolejny Michał Styrylski, który wykręcił dziewiąty czas drugiego przejazdu, ostatecznie zajmując 12. miejsce ex aequo z Hiszpanem Sergio Perezem.Debiut Agrykoli w pucharowym cyklu odbił się szerokim echem w świecie inline alpine. Pierwszy raz bowiem w historii tej dyscypliny zawody Pucharu Świata odbyły się w stolicy kraju, i to w dodatku nizinnego. Dotychczas zawody odbywające się w mniejszych miejscowościach gromadziły niewielką widownię, głównie osób bezpośrednio związanych z konkursem. W Warszawie przyciągnęły rzeszę kibiców. Osoby, które w ciepłą, czerwcową niedzielę zdecydowały się na spacer po Agrykoli, również nie mogły narzekać na brak wrażeń.
Jak natomiast odebrali imprezę sami zawodnicy? Wielu z nich jako główną zaletę wyróżniało jej charakter i skalę trudności. Mimo równego nachylenia trasy dystans, jaki uczestnicy mieli do pokonania (prawie 400 metrów), praktycznie każdego przyprawiał o mocną zadyszkę. Nie brakło też pochwał dla samego miejsca i jego otoczenia – wiele osób biorących udział w zawodach zaczęło wskazywać Agrykolę jako solidnego kandydata do imprez rangi mistrzowskiej – wśród nich był również przewodniczący komitetu inline alpine przy międzynarodowej federacji wrotkarskiej FIRS – Siegfried Zistler, który w samych superlatywach wypowiadał się na temat polskiego Pucharu Świata.
Agrykola po raz kolejny pokazała się światu i Warszawie jako miejsce o ogromnym potencjale. Dotychczas znana jedynie z premii górskiej w Tour de Pologne czy zjazdu mydelniczek, zaprezentowała się z zupełnie innej strony. Ogromny wysiłek osób zaangażowanych w to przedsięwzięcie zdecydowanie się opłacił – Puchar Świata w Warszawie ma duże szanse stać się klasykiem inline alpine – cyklicznymi zawodami na stałe wpisanymi do kalendarza. Już teraz możemy zaprosić na kolejną edycję zaplanowaną na 7 i 8 września 2018 roku. Tym razem Warszawa będzie gościła najlepszych zawodników w ramach finału Pucharu Świata. Widzimy się na Agrykoli!