Tonio: W poprzednim podsumowaniu, w którym – dość wielkopańsko, jak na warszawiaka zresztą przystało – stwierdziłem niedosyt emocji, ten sezon mógłbym porównać jedynie do narciarskiej dionizji, swoistej wieczerzy: doskonałego, acz przełamującego stereotypy dania. Mieliśmy w tym sezonie przede wszystkim plejadę kolorowych flag na podiach, a niektóre zagościły po raz pierwszy – jak chociażby Albanii czy, oczywiście, Brazylii. Dodatkowo sezon obfitował w sporą liczbę debiutów i objawień, zarówno tych wyszarpanych, jak i tych należących się „jak psu buda” zwycięstw. Oprócz tego nie zabrakło, jakżeby inaczej, spektakularnych niedowożeń i niezliczonych przypadków złapanych tyczek. Po raz kolejny puchar zdominowany był przez grających zupełnie jak w innej lidze Marco Odermatta (trzy kulki: GS, DH, generalka) oraz Federicę Brignone (kulka w GS i DH), która – mimo koszmarnej kontuzji pod koniec sezonu – już zdaje się nucić „Fratelli d’Italia” z nadziejami na medal na igrzyskach na swojej ziemi. Kulkę nad kominkiem postawiła również Lara Gut-Behrami (SG), która zapowiedziała zbliżający się sezon olimpijski jako swój ostatni. Henrik Kristoffersen, poobijany po sezonie jak po dwunastu rundach bokserskich, wrócił na swoje należne miejsce na slalomowym tronie, a spuściznę po nieobecnej przez drugą część sezonu Mikaeli Shiffrin przejęła Zrinka Ljutić, która pewnie nigdy oficjalnie się do tego nie przyzna, ale z całą pewnością w pamięci ma nasze złote narciarskie porady, które jej zaserwowaliśmy w Szpindlerowym Młynie. Co w następnym sezonie – to jak z pogodą w Tatrach. O ile w przypadku hegemonii Odermatta rywale mogli liczyć jedynie na jego potknięcia (których, swoją drogą, trochę było), to w slalomie panów ubiegły sezon po raz kolejny pokazał nam, że niczego nie możemy być pewni. Podobnie zresztą u pań, tylko odwrotnie: tutaj wszystko jest niepewne oprócz slalomu, gdzie stawka – mimo kilku przebłysków – wielokrotnie przekonywała się, że jest zdana na łaskę i niełaskę Shiffrin.
Macio: Generalnie to był fatalny sezon Marco Odermatta! Ciekawe, czy chłop się podniesie po czymś takim! Wygrać tylko trzy razy w gigancie – no kto to widział, taki prymus, a takie wyniki! A to tylko pokazuje, w jakich czasach jego absolutnej dominacji przyszło nam żyć. Marco, mimo zdobycia najmniejszej liczby punktów w gigancie od sezonu 2019/2020, spokojnie zgarnia kulkę gigantową. W generalce wygląda to jakby klasa 6A grała na przerwie z 3C. No i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. U kobiet jest choć trochę ciekawiej, ale to chyba głównie z powodu kontuzji, bo gdyby nie to, to Mikaela dalej obijałaby rywalki jak kiedyś Mike Tyson. Gdybym jednak miał przygotować pocztówki z poprzedniego sezonu, to ozdobą byłaby dla mnie rywalizacja Fede z Alice Robinson w gigancie. Te dwie zawodniczki wspięły się na stratosferyczny poziom, szkoda tylko Alice, bo pełniła rolę Adasia Miauczyńskiego. Z rywalizacji panów wybiorę dwa wydarzenia. Zawsze świętuję, kiedy zawodnicy „dziwnych” nacji zdobywają wysokie miejsca, tym bardziej gdy jest to malutki, dynamiczny Bułgar, a w dodatku na mojej ulubionej trasie w Madonnie. Lepszego scenariusza nie mógłbym sobie wymarzyć. Zapadło mi też w pamięć zwycięstwo Thomasa Tumlera. Niesamowita historia, gdyż gość jest z nami od dawna, ale – z wyłączeniem ostatnich dwóch lat – raczej w roli szarego przeciętniaka. Wspaniały materiał na anegdoty dla coachów, że nigdy nie jest za późno i uda nam się, jeśli wierzymy!
Podsumowanie Mistrzostw Świata i czy cokolwiek nam to mówi przed Cortiną
Tonio: Zacznijmy od tego, że takie mistrzostwa aż chciało się oglądać. Cudne trasy i wspaniała atmosfera narciarskiego święta – naprawdę godna tego sportu. Gorąco było na trasach dosłownie i w przenośni, bo temperatury były mocno wiosenne.
Rozstrzygnięcia nieoczywiste – konia z rzędem dla śmiałka, który typowałby Haasera do złota w GS czy Breezy Johnson w DH. No i umówmy się: Tanguy Nef, Marc Rochat, Giorgia Collomb, Fabian Ax Swartz – to wszystko ludzie, którzy mogą się tytułować medalistami mistrzostw świata. Niezłe jaja.
Do tego nowa konkurencja, a z nią całkiem spore i nieznane emocje. Jak zawsze na mistrzostwach – niespodzianka za niespodzianką. Przerażająca pozostaje potęga Szwajcarów, którzy wygrali klasyfikację medalową i mają napakowaną prawie każdą konkurencję dwoma–trzema świetnymi nazwiskami. W niektórych mogliby spokojnie zebrać i szóstkę.
Czy coś to nam mówi przed Cortiną? Bądźmy poważni – nie mówi nam nic. Ale to chyba w narciarstwie jest najlepsze.
Macio: Najbardziej w wielkich imprezach lubię to, że z reguły z kapelusza wyskakuje jakiś śmieszek, który znajduje magiczny sok z gumijagód i czasowo zyskuje supermoce przy jednoczesnej indolencji faworytów. Oczywiście, że miło się ogląda największych herosów, gdy dokładają brakujący medal do skrzyni trofeów, która już nie mieści się w domu, ale najbardziej lubię oglądać euforyczną radość. Liczę, że – podobnie jak kiedyś na mistrzostwach – pojawi się kolejna Laurence St-Germain czy jakiś AJ (koniecznie z niealpejskiego kraju!). Dodatkowo liczę na piękne widoczki, bo Dolomity należą do najbardziej widowiskowych miejsc, gdzie goszczą narciarze.

Niniejszy tekst jest drugim z cyklu „Narciarska rosyjska ruletka”, który publikujemy w odcinkach. Codziennie, aż do inauguracji Pucharu Świata w Sölden, Antoni Zalewski i Maciej Żabski przybliżą tematykę związaną z wielkim narciarstwem. Dzięki temu dobrze nastroicie się przed nadchodzącym sezonem. Cały artykuł, testy 109 par nart oraz wiele innych treści znajdziesz w najnowszym numerze Magazynu NTN Snow & More, który możesz zamówić w wersji papierowej lub e-wydania PDF tutaj.
Zobacz wszystkie artykuły chłopaków z radyjka Stalkant FM z cyklu „Narciarska rosyjska ruletka”.