Habrat w Val Thorens i San Candido

Za mną już dwa Puchary Świata w skicrossowej rywalizacji. Niestety wyniki pozostawiają wiele do życzenia. Po raz kolejny przekonałem się, że są to zawody na najwyższym poziomie, gdzie nikt nie zamierza odpuszczać. Rywale naprawdę mocni, a różnice czasowe minimalne.

Zacznę może od potyczki w francuskiej miejscowości Val Thorens, gdzie odbywał się pierwszy w tym roku Puchar Świata zlokalizowany w Europie. Już na samym początku bardzo obfity opad śniegu uniemożliwił przeprowadzenie treningu, co niestety nie było dobrą wiadomością. Istotne aby przed zawodami zapoznać się z trasą i obrać optymalną linię przejazdu. W następny dzień pogoda prezentowała się znacznie lepiej, więc zdecydowano przeprowadzić treningi, kwalifikacje oraz finały jednego dnia. Po przejazdach treningowych można było mieć nadzieję na osiągniecie dobrego rezultatu. 23. miejsce na treningu napawało optymizmem przed kwalifikacjami i pozwalało myśleć o równej walce z najlepszymi. Potem nie było już tak dobrze.

W przejeździe kwalifikacyjnym nie ustrzegłem się błędów i ze stratą trzech sekund uplasowałem się na 60. pozycji. Trasa była dosyć wymagająca ze względu na jej długość. Minuta i 12 sekund to czas najszybszego zawodnika. Jak już wcześniej wspominałem różnice czasowe były naprawdę minimalne. 60. miejsce jest lokatą bardzo odległą, natomiast strata zaledwie 1.30 sek., której zabrakło mi do awansu do finałowej „32”, nie brzmi już tak groźnie. Jak na debiut pucharowy w tym roku nie było aż tak źle. Na liście startowej znalazło się prawie 90 zawodników. Każdy miał takie same plany i z pełnym zaangażowaniem walczył o wejście do finałowych rozgrywek. Warto napisać, że wielkiego pecha miał Marcin Orłowski, któremu zabrakło trochę szczęścia, co po raz kolejny uniemożliwiło mu rywalizacje w wymarzonych czwórkach.

„Orzeł” dobrze zaczął i ku zdziwieniu dużej rzeszy trenerów, na pierwszym międzyczasie zajmował wysoką dziewiątą lokatę. Potem było jeszcze lepiej i na kolejnym pomiarze czasu, który znajdował się już zaledwie 15 sekund przed metą, na monitorach pojawił się rezultat, który plasował Marcina na szokującej siódmej pozycji. Potem zaczęły się schody czyli korner, na którym mnóstwo zawodników miało problemy. Podobnie było i w tym przypadku. „Orzeł” nie poradził sobie z tym elementem trasy i dosłownie na wyciągnięcie ręki przed metą, popełnił karygodny błąd, który kosztował go poważną stratę czasową i pozbawił finałów. Na tak krótkim odcinku trasy z racji minimalnych różnic czasowych, o których wspominam po raz kolejny, zdołał spaść z siódmej pozycji na 46. Każdy minimalny błąd wyrzuca z rywalizacji i pozbawia osiągnięcia dobrego rezultatu.

Bardzo dobrze spisała się natomiast Karolina Riemen, która po czasówce zajmowała wysoką trzecią pozycję. Ostatecznie zawody ukończyła na siódmym miejscu, z czego była bardzo zadowolona.

Prosto z Francji od razu udaliśmy się do San Candido/Innichen (Włochy), gdzie odbywał się kolejny Puchar Świata. Tam, ku naszemu zdziwieniu, zastaliśmy dość prosty tor w porównaniu do zeszłego sezonu. Skocznie były dużo mniejsze, trasa bardziej wykręcona, co miało na celu spowolnienie rozpędzonych zawodników. Nieduża ilość rollerów, które często sprawiają ogromne problemy, była dla nas ułatwieniem . Ale znalazły się tam również trudniejsze elementy, z którymi niektórzy zawodnicy nie potrafili sobie poradzić (negative turny, ostre zakręty z uskokami).

Najpierw organizatorzy postanowili przeprowadzić tylko inspekcję trasy. Zmieniono trochę harmonogram i zdecydowano, że treningi i kwalifikacje znowu będą odbywały się jednego dnia. Pierwsze wrażenia z trasy były całkiem dobre. Na treningu obrałem dobra linię, co pozwoliło mi szybko i spokojnie uporać się z trasą w całkiem niezłym stylu. Niestety znowu „chyba” stres wziął górę i w kwalifikacjach nie było już tak kolorowo. Problemy zaczęły się od samego startu, gdzie przez moją nieuwagę źle wyszedłem z bramki startowej i wpadając w kompresje przed pierwszą figurą ledwie przez nią „przeczłapałem”. To wszystko odbiło się na pierwszym międzyczasie, gdzie strata była na tyle duża, że nie można było liczyć na osiągniecie korzystnego rezultatu. W kolejnych sektorach trasy, nie radziłem sobie nawet z nietrudnymi skokami. Każdy wylot był chaotyczny, niepotrzebnie machałem rękami i wykonywałem rotację tułowiem. Kompletnie nie trafiałem w lądowania, co kończyło się klepaniem w zeskok i utratą prędkości. Na mecie nie można było liczyć na dobry wynik. Strata 3.69 s. do najszybszego zawodnika po kwalifikacjach była trochę za duża i oczywiście mnie nie zadowalała, ale zdawałem sobie sprawę, że mój przejazd był po prostu zły. Żeby zwojować coś na zawodach tej rangi, trzeba postarać się o przejazdy bliskie ideałowi. Nie można pozwolić sobie na chwile słabości. Z naszej ekipy przez kwalifikacje ponownie jak strzała przemknęła Kala, zajmując wysoką szóstą lokatę. Niestety w finałach na jednym z trudniejszych wiraży, który był mocno nierówny, wypięło jej nartę i musiała pożegnać się z walką o wyższą pozycję na tych zawodach. Szkoda, bo w wyścigu, w którym upadła, prowadziła mając dużą przewagę nad rywalkami. Nieudany występ zaliczył również Marcin Orłowski, który nie ukończył rywalizacji i wypadł z trasy. „Orzeł” już na treningach nie radził sobie na dwóch negative turnach, które sprawiały mu wiele trudności. Na kwalifikacjach postawił wszystko na jedną kartę, zaryzykował, ale również i to nie przyniosło pożądanego efektu. Nie utrzymał linii i przy dużej prędkości po prostu wypadł z trasy i minął bramkę. Nie było jednak czego żałować, bo międzyczasy uzyskiwane tuż przed tym zdarzeniem nie zwiastowały nic dobrego. Całkiem odwrotnie jak miało to miejsce we Francji.

Podsumowując, mogę powiedzieć, że szansa na rywalizacje w finałach jest. Trzeba tylko przejechać trasę bez najmniejszych błędów, na które po prostu nie ma miejsca. Każdy błąd kosztuje utratę prędkości, co odbija się na końcowym wyniku. Trzeba pamiętać o prawidłowej linii przejazdu i gnać w dół ile fabryka dała. Oby w kolejnych startach było już tylko lepiej.

Pozdrawiam
Matson

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

7 komentarzy do “Habrat w Val Thorens i San Candido”

  1. Fajny artykuł Matson :) Ogieeeeń!! Cała ekipa AZSowa na pewno trzyma za Was kciuki, więc czysta głowa i do przodu na pełnej grzance! :) Pozdro!

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

amp

AMP 2024: Gwiezdny pył z mistrzostw

Maja Chyla (UJ Kraków) oraz Bartłomiej Sanetra (AWF Katowice) obronili tytuły Akademickich Mistrzów Polski w gigancie, a do tego dołożyli zwycięstwa w slalomie, zgarniając komplet złotych medali. Po dwóch dniach eliminacji w wiosennej

amp

AMP 2024: Żniwa

Natalia Złoto (PK Kraków) na wschodzie i Zofia Zdort (ŚUM Katowice) na zachodzie zwyciężyły w eliminacjach kobiet do jutrzejszego finału slalomu w ramach Akademickich Mistrzostw Polski. W stawce panów dominowali Juliusz Mitan

azs winter cup

AZS WC: Duża kasa rozdana na Harendzie

Maja Chyla (UJ Kraków) i Wojciech Dulczewski (AGH Kraków) wzbogacili się o 10 tys. złotych, wygrywając slalom równoległy wieńczący sezon AZS Winter Cup. W rywalizacji drużynowej zwyciężyła reprezentacja Uniwersytetu

azs winter cup

Gadające Głowy – finał AZS Winter Cup Zakopane

Aż się łezka w oku kręci, bo to ostatnie Gadające Głowy w tym sezonie. To też ostatni występ w zawodach Akademickiego Pucharu Polski kilku zawodników i po raz ostatni przepytujemy ich na okoliczność. Jest wielka

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.