Już ponad miesiąc działa pierwszy w aglomeracji warszawskiej, a dokładnie w miejscowości Budy Michałowskie, wyciąg wake’owo snowboardowo-narciarski. Od razu wyprowadzam z błędu tych, którzy wyobrazili sobie orczyk, krzesełko, czy gondolę. Podwarszawski wyciąg choć może przypominać orczyk, to różni się tym, że zamiast talerzyka do stalowej liny przymocowany jest kilku metrowy odcinek miękkiej liny i drążek. Cały stok z kolei jest płaski, jednak główną atrakcją są przeszkody.
Przede wszystkim dobre wrażenie sprawia już sam klimat miejsca. Wyciąg położony jest dostatecznie daleko od cywilizacji, by aktywnie odpocząć i zapomnieć na chwilę od zgiełku miasta, mimo że znajduje się on zaledwie godzinę drogi od centrum Warszawy. Urokowi miejsca dodają lasy i łąki, które otaczają ranczo, na którym mieści się stok.
Wyciąg oparty jest na systemie 2.0, więc jedzie zatrzymuje, się i wraca. Napędzany 12 konnym silnikiem elektrycznym, co jest kolejną zaletą, bo praktycznie go nie słychać. Aktualnie na 100 metrowym odcinku zostały wybudowane 2 linie przeszkód w tym: (12 metrowy box, rainbow nad garbusem, mały kicker, duży kicker, mini slider dla początkujących oraz wall). Biorąc pod uwagę, że wszystkie przeszkody można atakować z obu stron liczba zabawek jest naprawdę wystarczająca. Mimo to, systematycznie powstawać będą nowe przeszkody.
W ostatni weekend miałem przyjemność spróbować zabawy na nartach. Trzeba przyznać że wbrew pozorom nie różni się to bardzo od zwykłego freestyle’u. Zdaje mi się wręcz, że cała sztuka jest mimo wszystko prostsza, bo cały czas trzymamy w ręce drążek, który bądź co bądź stanowi pewne oparcie. Należy tylko wyczuć odpowiedni moment na zakrawędziowanie przed przeszkodą. Nabieramy wtedy prędkości, a sam slider pokonujemy na luźnej linie. W przeciwnym razie zostaniemy ściągnięci na bok, co oczywiście nie grozi niczym niebezpiecznym. Jak można sobie jednak wyobrazić, by przejechać całe 12 metrów, trzeba się należycie rozpędzić. Podobnie jest w przypadku kickerów, czy ścianki. Oczywiście jeśli zechcemy się poobracać należy posiąść jeszcze umiejętność przekładania drążka za plecami. Co prawda osoby z fundamentem z wake’a lub z kite’a będą miały trochę łatwiej, ale wystarczy potrenować i wszystko będzie w zasięgu.
Na koniec dobra wiadomość dla niezmordowanych długodystansowców: wyciąg wyposażony jest w oświetlenie, więc można jeździć nawet w najciemniejszą noc. Ale z doświadczenia wiem że 2-3 godziny mocnej pracy wystarczą by mieć następnego dnia rano problem choćby z założeniem skarpetek.
Przypominam również, że w najbliższą niedzielę 6.02 odbywają się zawody, ale więcej dowiecie się na stronie www.wakehouse.pl lub na facebooku: Wake House Cablepark.
Zbigniew Waszkiewicz