NTN Snow & More 2017/2018 nr 2

dy Bruno pokazał nam sprytną metodę na bezproblemowe ustawienie się tak, by zawsze mieć siedzące miejsca i to bez przepychania. Do obu tras dociera- ło się, wyjeżdżając z górnej stacji w stro- nę St. Christoph. Wiodły one niemal do samej drogi asfaltowej prowadzącej do tej miejscowości. W pewnym momen- cie przejeżdżało się tuż przy betonowej kolosalnej konstrukcji osadzonej gdzieś w lesie. Jak się potem okazało, był to wentylator do tunelu Arlberg (ponad 13 km). Z tych dwóch tras trzeba było dłuższą chwilę wracać do St. Anton leśnymi przecinkami, ale frajda zjazdu rekompensowała ten delikatny dyskom- fort. Bruno pokazywał nam też leśne przejazdy tuż pod głównymi wyciąga- mi. Znając powiedzenie „no friends on the pow day”, staraliśmy się na stoku pojawiać możliwie najwcześniej, by po- szukać jeszcze własnych linii. Trudno znaleźć coś przyjemniejszego niż roz- dziewiczanie stoku w puchu, którego pryzmy niejednokrotnie przesypują się nad głową. Zjeżdżaliśmy do hotelu już po zamknięciu wyciągów. Umęczeni, ale szczęśliwi. to, co tygryski lubią najbardziej. A tym, którzy po konkretnym wycisku na sto- ku mają poczucie ciągłego ADHD, po- lecam biegówki. Po przygotowanych trasach (40 km do łyżwy i torów do klasyka) można się tutaj zabiegać do upadłego. Zdecydowanie oświadczam, że St. Anton to miejsce, do którego chce się wrócić. A gdybym tam jesz- cze nie był, chciałbym pojechać po raz pierwszy. Nie wspomniałem nic o je- dzeniu na stoku ani o wybitnych nar- ciarzach, takich jak Karl Schranz i Ma- rio Matt, którzy tu mieszkają, ani o kilku innych kwestiach ważkich wielce, jak o Der Weisse Rausch – niesamowi- tym wyścigu z Vallugi na dół. St. Anton to magnes na zagorzałych narciarzy sam w sobie. Jedno z doskonalszych miejsc, w których miałem okazję jeź- dzić. Szczególnie po połączeniu z Lech i Zürs. Do tego ponad sto dni gwaran- towanego śniegu. Trwa dyskusja nad w pełni wymierną metodą pomiaru licz- by kilometrów tras, ale podawane tutaj 450 km robi ogromne wrażenie! Niech tę wartość podbije jeszcze kolejna licz- ba – 79 kolejek i wyciągów. Ech, dużo by pisać, a co chwila jesz- cze coś do głowy przychodzi. Trzeba jednak zaznaczyć, że St. Anton do naj- tańszych ośrodków nie należy. Porów- nywany jest wręcz z innym legendarnym ośrodkiem tyrolskim – Kitz. Jeśli jednak trafi się tam w warunkach pogodowych pozwalających na totalne oderwanie od rzeczywistości, plus mając to szczę- ście, że jeździliśmy tam w okresie niż- szej frekwencji (styczeń, między świę- tami a feriami), to zdecydowanie warto. Szczególnie że można poszukać wa- riantów tańszego zakwaterowania niż wytworny hotel Schwarzer Adler (blisko 600 miejsc każdej kategorii). Dodam jeszcze, że również po nartach jest co robić (après-ski Postkeller, Mooserwirt czy Sennhütte i oczywiście Kangaruh Mario Matta!). Nie tym razem, ale pod- czas „Austrostrady” odwiedziliśmy nie- samowity obiekt arl.rock ze ściankami wspinaczkowymi (boulderami, również sztucznie przygotowanym lodospa- dem), kortami tenisowymi i squashowy- mi, boiskami piłkarskimi i siatkarskimi, w końcu kręgielnią. Jest gdzie zacnie zjeść, wypić i obcasem zakręcić, czyli

RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=