NTN Snow & More 2017/2018 nr 2

92 Turystyka chowski i Sebastian Litner. A przewod- nikiem naszym w St. Anton był Chris Riepl (świetny narciarz, ale i członek canyoningowego teamu Adidasa), który gdy zobaczył, jak Seba poczyna sobie na nartach, rekomendował go swojemu kumplowi. A kumpel ów zarządzał po- kazami narciarskimi i od słowa do słowa okazało się, że wieczorem przy winie w grupie freestylersów znalazł się rów- nież pewien narciarz z Polski. W lokal- nym biurze turystycznym do dziś trak- tują to jako sensację. Bez kitu. Sebek wstydu nie narobił, wręcz przeciwnie. Skakał naprawdę konkretnie, co zostało uwiecznione na filmie. Warto poklikać. Sypać zaczęło w środę wieczo- rem, a kiedy wyjeżdżaliśmy w sobotę w południe, jeszcze nie przestało i nie zapowiadało się wcale, by opad miał ustać. Zwiedzanie rejonu było wprost proporcjonalne do widoczności. Fakt, w czwartek zaliczyliśmy kilka przejaz- dów przy błyskającym słońcu, ale już po południu, w piątek i sobotę widoczność ograniczała się do stu metrów (w zale- sionych partiach), a góra nie chodziła ze względu na ryzyko urwania głowy przez wiatr. Nasz przewodnik Bruno Koenig pokazał nam nawet swoją chat- kę w górach. Widzieliśmy ją na własne oczy z odległości dobrego kilometra. Pozazdrościliśmy. Bruno w ogóle okazał się ciekawą personą. Lokales. W juniorach trenował na poziomie kadry C i B. Instruktorem/ przewodnikiem z najwyższymi upraw- nieniami jest od 35 lat. Co ciekawe, latem zajmuje się… wypasem owiec. Czuliśmy się z nim pewnie. Prowadził nas na bardzo ciekawe przejazdy w le- sie, na morenach. Podrzucał nam rady. Subtelnie, bez narzucania się. Raczej wynikające z potrzeby chwili. Szczegól- nie ujął nas pierwszą, kiedy zobaczył, że dyszymy w przerwie jak rozjuszone korridą byki. – Nie zapominajcie od- dychać. Oddychajcie od pierwszego skrętu – przypominał. Miał rację. Łapa- łem się, że czasem zauroczony akcją pozostawałem na bezdechu, co groziło blackoutem. Kiedy przybywało puchu, wychodziły na wierzch nasze niedocią- gnięcia techniczne. – Prowadź narty jedna przy drugiej, odpychaj się z obu nóg, a nie tylko jednej. Jedź w dół sto- ku. I oddychaj! – słowa te wchodziły do głowy i powodowały, że jazda naprawdę stawała się coraz przyjemniejsza, mniej męcząca i szybsza. Pytaliśmy się, czy St. Anton ma „wa- biki” typu najwyżej położona kafejka wy- sadzana kryształkami albo największa szpulka do nici, albo największe jojo w dolinie. Bruno twierdzi, że najwięk- szą wartością tej stacji narciarskiej jest właśnie freeride. W sobotę większość narciarzy śmigała na szerokich nartach. Tych na slalomkach warunki momental- nie weryfikowały i zmuszały do wypoży- czenia grubszych nart. Największe wrażenie zrobiły na nas przejazdy dwoma stokami, do któ- rych dociera się po wjechaniu na górę kosmiczną kolejką Galzig. Dlaczego kosmiczną? Podwieszona na dwóch linach (wiatr jej prawie niestraszny) Galzigbahn wywozi 2200 osób na go- dzinę. Sama konstrukcja przeszklonej stacji na dole i systemu pobierania lu- dzi z peronu położonego piętro niżej niż pracujące liny, mimo że sprzed kilku lat, wciąż sprawia futurystyczne wrażenie. Ogromna przyjemność, szczególnie kie-

RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=