NTN Snow & More 2018/2019 nr 2

filozofia przyciąga ludzi, którzy od „holly- woodzkich”gondoli i tłumów cenią bardziej spokój, kontakt z naturą i domieszkę dziczy. Jedyne, co może tu być przytłoczone, to na- sze wariujące zmysły, które muszą sobie ja- koś poradzić z otaczającym pięknem. No i wychodzi na to, że przed wyjazdem zabrakło mi trochę pokory, wiedzy, a do tego byłem ignorantem. Nie takie nicpo- nie się nawracały. Oświecenie przyszło już po pierwszych krokach stawianych na „ka- rynckiej ziemi”, dzikiej ziemi. PRZYSTANEK ALASKA Po wylądowaniu w Klagenfurcie (stoli- ca Karyntii) ruszyliśmy do naszego pierw- szego przystanku, niewielkiego alpejskiego miasteczka Mallnitz. Zaczęło się jak zwy- kle na „prasówkach”, czyli obiecująco, od świetnego hotelu. Od razu pomyślałem „o jak ja lubię to proste chłopskie (dzienni- karskie) życie”, w jednej chwili rzucając się na łoże zajmujące pół apartamentu. Nie na- cieszyłem się zbyt długo swoim królestwem (i bardzo dobrze), gdyż trzeba było zacząć działać. Trzy i pół dnia, by zaprzyjaźnić się z tutejszą naturą, pojeździć na nartach i podjeść lokalnych przysmaków, popijając wytrawnym winem, to tyle co nic. Przecież w końcu trzeba potem coś o tym napisać! No to jedziemy z koksem. Zaczęliśmy dość nietypowo, bo od sa- neczkarstwa… Pod hotel przyjechał ty- powy starszy pan Hans, zapakował nas do swojego napędzanego na cztery koła Volkswagena T5 i ruszył w bliżej niezna- ne nam miejsce. Po drodze otworzył wielki żółto-czarny szlaban i tak znaleźliśmy się na terenach Parku Narodowego Wysokich Taurów.Dalej już tylko śnieżna sześciokilo- metrowa trasa otoczona naturalnymi biały- mi bandami, po której Hans wjechał z gra- cją alpejskiej kozicy. Droga się skończyła, a my byliśmy na końcu świata. Przed nami już tylko dzicz i nagroda w postaci zjazdu na saneczkach. Aaaaaaaaaaaaaaaaaależ to był fun! W pełni naturalny tor bez żadnych drewnianych elementów, piorunujące wido- ki i naprawdę czaderski zjazd tak zwanym młodzieżowym „pełnym butem”. Trwało to tyle, że na samym dole trudno było zła- pać wdech, a mięśnie brzucha zakwasiły się na następne dwa dni. Na deser ciepłe win- ko w starej, drewnianej i nieziemsko kli- matycznej chatce, tuż przy wspomnianym szlabanie. Schodząc doliną Mallnitz w stro- nę wieczornej biesiady, mogłem żałować, że nie mam biegówek. Ponad 30 km tras w jednym z najpiękniejszych zakątków ca- łej Austrii kusiło nawet takiego mizernego biegacza jak ja. Następny dzień to już skromny ośro- dek Mallnitz-Ankogel i pierwsze narciar- skie szachy. Żeby zrozumieć fenomen tego miejsca, trzeba się całkowicie przestawić.Tu wszystko jest małomiasteczkowe, skromne, proste i naturalne. Nie wjadą tu ciężkie ma- szyny i niewybudują nagle 10nowoczesnych wyciągów z 50 km zjazdowych tras. Są inne miejsca w Austrii, gdzie to wszystko już jest. Tu jest inaczej,bez żadnego parcia,wszystko jest idealnie wyważone pomiędzy turystyką, rekreacją, sportem i naturą. Choć to przy- roda zajmuje szczególne miejsce u odwie- dzających,jak i miejscowych.Rozmawiałem o tym ze współwłaścicielem hotelu, z któ- rym przyszło mi poszusować wspólnie po kilku trasach na zboczach góry Ankogel (3246 m n.p.m.). Swoją drogą niezły z nie- go narciarz – okazało się, że to były zawod- nik, mieliśmy dobre tempo, a mały ośrodek dał sporo funu. Historia żony właścicie- la Reginy Sterz (kiedyś Mader) to dosko- nały przykład, czego człowiek tutaj szuka. Regina ma za sobą grubo ponad 100 star- tów w alpejskim Pucharze Świata i dwa wy- jazdy na igrzyska olimpijskie. Wszystko z dość solidnym skutkiem (w dychę weszła nie raz). Po zakończeniu kariery dość dra- stycznie odcięła się od nart. Dziś wychowu- je z mężem dziecko, prowadzi wspólny biz- nes i ani myśli o trenowaniu kogoś czy byciu w centrum alpejskiej uwagi.Po prostu oddy- cha, ma swój wymarzony azyl, którego nie zniszczy żaden tłum. Gdy już zdobywa się na narciarstwo (długo jej to zajęło), to tylko na skitourowe rodzinne wyprawy. Jak na ro- mantyczne miejsce i romantyczkę przystało. Wioska ma zaledwie 800 mieszkań- ców, ale stanowi bardzo ważną część ko- munikacyjną dla całej Austrii. Koleją moż- na przedostać się przez tunel i góry do Bad Gastein. Do Ziemi Salzburskiej dojedzie- my też w dużo bardziej oryginalny spo- sób. Ze stacji górnej gondoli Ankogel II możemy rzucić się na 16-kilometrową, to- urową trasę prowadzącą właśnie do doli- ny Gastein. Tam mała prywatka, apresik i z powrotem. Ale w tym wypadku już le- piej pociągiem… INTO THE WILD Kontynuując nasz koczowniczy pra- sowy tryb życia, po jednej nocy (półtora dnia) przenieśliśmy się do innej osady. To nie była zwykła osada, ale legendarna wio- ska Heiligenblut. Jej niebotyczne położenie

RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=