NTN Snow & More 2017/2018 nr 2

43 Bo te góry w ogóle nie leżą w Alpach. Ich alpejskość to raczej poczucie „by- cia jak w Alpach” niż same Alpy. O sa- mym miejscu dowiedziałem się przez przypadek. Siedziałem w samolocie skandynawskich linii SAS i wracałem do Polski. Od niechcenia wyciągnąłem łapę po samolotowy magazyn do po- czytania dla zabicia czasu. Otworzył mi się freudowsko na samym środku i wtedy zobaczyłem TO. To było zdjęcie, które jest kwintesencją nart w Lyngen. Stok o nachyleniu około 40 stopni i za- suwający w puchu narciarz, bez żadnej ekstremy. Gdyby nie kontekst, zdjęcie byłoby równie pasjonujące jak foto ze zjazdu z Połoniny Wetlińskiej. Ale tak nie było. Narciarz zjeżdża na tle ciem- nej ściany morza, a sam stok jest ścia- ną fiordu. I właśnie to, że ma się góry i narty nad samym morzem, i że zjeżdża się ze szczytów do morskiego brzegu, czyni Lyngen miejscem abstrakcyjnym i wyjątkowym. Alpy Lyngeńskie znajdują się bowiem het daleko, na samej półno- cy Norwegii, daleko za kołem polarnym. Wtedy już wiedziałem, że muszę tam kiedyś pojechać. Okazja zdarzyła się kilka lat później, w 2016 r. Musiało zagrać kilka czynni- ków, bo jak wiadomo, Norwegia tania nie jest, a im dalej na północ, tym robi się drożej. Alpy Lyngeńskie to – patrząc na mapę Norwegii – sama góra, a żeby dostać się do Lyngen, trzeba najpierw trafić do Tromsø. Norwedzy fantastycz- nie akcentują nazwę na pierwszą syla- bę i wymawiają to „Trum so”. A zatem Tromsø to siódme co do liczebności miasto Norwegii z populacją poniżej 100 tys. mieszkańców. Nie trzeba być Einsteinem, żeby wykoncypować, że to nie Barcelona i tanie linie lotnicze tutaj się nie pożywią. Dolecieć trzeba SAS-em. I wcale nie jest to blisko. Wszyscy my- ślą „Super, Norwegia to blisko”. Ale to nie tak. Oslo jest blisko. A Tromsø blisko nie jest. Z Polski bliżej jest do właśnie TEKST: Rafał Król ZDJĘCIA: Rafał Król Autor jest ambasadorem marki Helly Hansen. Prostota i funkcjonalość połączone z legendarną trwałością tej odzieży, pozwalają mu bezpiecznie pracować w terenie i z sukcesem realizować ekspedycje. co wspomnianej Barcelony. Chciałoby Wam się tłuc do Barcelony z nartami? Z Krakowa, Warszawy, Gdańska czy skądinąd trzeba dolecieć do Oslo i prze- siąść się na kolejny samolot do Tromsø. Wersja z jedną przesiadką jest najfajniej- sza, bo jeszcze jest opcja druga z prze- siadkami w Kopenhadze i Oslo. Nasz powrót wypadł niestety z dwie- ma przesiadkami. A niestety dlatego, że Oslo jest poza UE i z całym majda- nem trzeba się odprawiać jeszcze raz, o ile leci się do jakiegoś miasta na te- renie Norwegii. Auć! Drugie niestety było w Kopenhadze, gdzie wypadł nam nocleg w drodze powrotnej i zgubiono wszystkie nasze bagaże. Poza nartami. Dziś to zabawna historyjka do opowia- dania, ale wtedy szlag nas trafiał, bo musieliśmy się tłuc do hotelu przy lot- nisku z nartami, bez szczoteczek do zębów. Piszę o tym dlatego, że SAS z reguły gubi bagaże.   Ponieważ Norwegia leży na północ od Polski, nie mamy różnicy czasu. Co do czasu – sporym dylematem był dla nas wybór pory roku. Nie tylko chodzi o śnieg i warunki, ale też o długość dnia. Im dalej na północ, tym większe są różnice długości dnia i nocy. Za kołem polarnym pojawiają się okresy, gdzie słońce latem w ogóle nie zacho- dzi, a zimą wcale nie wschodzi. Chcie- liśmy mieć ciastko i zjeść ciastko, czyli pojechać w takim okresie, gdzie jeszcze będzie śnieg, ale – z drugiej strony – już będzie bardzo długi dzień, w zasadzie umożliwiający jazdę przez całą dobę. Na przykład 1 marca słońce wschodzi po 7.00, a zachodzi o 16.40. Zaledwie miesiąc później, 1 kwietnia, wschód jest o 5.50, ale zachód już o 19.40 (przybywają cztery godziny dnia w cią- gu jednego miesiąca). 1 maja wschód jest o 3.15, a zachód po 22.00. Fajnie, tylko że w maju może być już ciężko ze śniegiem. Zdecydowaliśmy się na tygo- dniowy wyjazd pod sam koniec kwiet-

RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=