NTN Snow & More 2018/2019 nr 2
tras ze szczytu Scharecka do Fleissalmu to prawdziwa gratka dla miłośników małej „extremki”. Na górze tabliczka „trasa nie dla Marianów”, a za granią blisko 800 m różnicy wzniesień, 4 km trawersów, żlebów i wszystkiego, czego dusza niespokojnego narciarza zapragnie. Mówimy o trasie wy- znaczonej, a weźmy pod uwagę, że trochę dalej od wyciągów mamy również całkowi- cie dzikie i nieograniczone możliwości do zjeżdżania wśród przepięknej flory i fauny. „Miętka noga” gwarantowana. Skoro już mowa o florze i faunie. Ostatnim punktem naszej eskapady było wejście w głąb dziczy na rakietach śnieżnych i obserwacja zwierzyny. Przewodniczył nam tutejszy „strażnik Teksasu” (ranger Parku Narodowego), opowiadając o tajemnicach parku. Daleko nie trzeba było iść, żeby zro- zumieć, jakie tu piękne, a zarazem brutal- ne prawa panują – prawa natury rzecz ja- sna. Ślady krwi i włosia ofiary rozciągały się na długość 20 m. Zabójczy myśliwy zosta- wił jednak ślady pierza na miejscu zbrodni. To musiało być ogromne „orłowate” ptaszy- sko. Dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej dwóch narciarzy oddawało się przyjem- ności zjeżdżania w solidnym żlebie. Taka codzienna, zwykła sceneria i tutejszy kli- mat. Gdy reszta ekipy przyglądała się ko- ziorożcom przez lornetkę rangera, ja po raz pierwszy na takim wyjeździe nie chciałem wracać do domu. Chciałem zostać dzień dłużej, godzinę, chociaż 10 minut. Najlepiej rozłożyć namiot i zaszyć się w dziewiczych terenach rezerwatów. Przecież kocham to proste chłopskie życie, a szczególnie w au- striackich wiochach! Jednak rzeczywistość była taka, że trzeba było jechać do pobli- skiej słoweńskiej Lublany, z której mieli- śmy lot powrotny do naszej miejskiej dżun- gli i warszawskiego kołchozu. Wnioski nasuwają się same. Alpy w Karyntii w niczym nie odbiegają od reszty tego ogromnego górskiego pasma. Karyntia ma dosłownie wszystko, jeśli cho- dzi o narciarstwo. Niestety zasmakowałem go tylko w malutkiej części. Kiedyś jesz- cze przyjdzie czas na lodowiec Mölltaler czy ośrodek w Nassfeldzie, który jest w top 10 najlepszych w Austrii. Aż się boję, co wtedy pomyślę. Już powoli umieszczam ka- rynckie Taury w mojej narciarskiej czołów- ce w Austrii.Nie,wróć, nie bądź znów igno- rantem! Dobrze, poprawię się. Karyntia to absolutny top, tak samo jak jej najwyższa góra. Nic już jej nie przerośnie! No, chyba że przyjedzie James Bond. Wtedy już tylko tłum, który nie będzie doceniać ciszy, spo- koju i dzikiej, przepięknej natury… W połowie jej drogi zacząłem oddychać rę- kawami. A zdobywając może 20-metrową, lodową skałę, nie wiedziałem, jak się na- zywam. Miało być na miękko, więc były miękkie nogi i miękkie ręce. Pomogła tro- chę „wzmocniona herbatka” przygotowana w termosach przez personel hotelu. Na po- trzeby naszej ekspedycji oczywiście. Potem już tylko znakomite kulinaria i trochę plo- tek ze świetnymi ludźmi. Super jest to, że każdy z nas był z zupełnie innej parafii – innej branży dziennikarskiej. Chłopak od designu, dziewczyna podróżniczka z książ- ką na koncie czy „narciarz-dziennikarz”. Wszyscy megaciekawi, bo każdy inny, jak te wszystkie górki, które nas otaczały. W trzech kwestiach byliśmy wszyscy bar- dzo podobni. Lubiliśmy zjeść, napić się i trochę zjeżdżać z górki na dwóch deskach, inaczej by nas tu nie było. Przyszedł poranek, w którym mieliśmy zaczerpnąć dobrego jeżdżenia, w końcu bę- dziemy „latać” na oczach największej góry w Austrii. Z wielkim ubolewaniem mu- siałem odrzucić chęć wypożyczenia szero- kich desek (antywarun). Mimo to z uśmie- chem przyjąłem słoneczną jazdę po trasach na Scharecku (2604 m n.p.m.) i Hochfleiss (2902 m n.p.m.). Od razu padło na tę drugą górę, w końcu najwyższy punkt w ośrodku, do którego dojedziemy czterema wyciąga- mi. Najciekawszy jest podziemny przejazd kolejką Tunnelbahn–Fleissalm. Trochę cia- sno i ciemno, jak to w tunelach bywa. Ale zawsze jest tak, że na końcu tunelu nasta- je światłość. Tak też było i w tym przypad- ku. Przenieśliśmy się do innego wymiaru. Praktycznie zero ludzi i kąpiące się w słoń- cu trasy na Hochfleiss. Wygłaskane, wy- ścielone delikatnym sztruksem, a zara- zem twarde. Wszystko przy zapierających dech w piersiach widokach. Sama jazda to był totalny odlot. Po pierwszym zjeździe odłączyłem się od grupy. Musiałem sam to wszystko przeżyć. Dwie połączone ze sobą trasy Grat i Wiesen dawały 6,5 km peł- nej euforii. Nie przesadzę, jeśli określę to jako idealny freeride po zwykłych trasach. Przestrzeń, szeroko, długo, miejscami stro- mo, ale przede wszystkim bez ludzi (może trzy osoby po drodze)! Tylko ty, twój od- dech i odgłos krawędzi wrzynających się w śnieżny obrus. Chciałem jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz, a przecież jeszcze zostały trasy na Scharecku, gdzie jest ich najwięcej… Grossglockner-Heiligeblut to ponad 50 km tras, ale również kapitalne możliwo- ści do freeride’u. Na 1500 ha freeride areny składa się sześć sektorów. Jedna z kultowych mógł sobie tylko wymyślić ktoś z „góry”. Schowana głęboko w dolinie,majestatyczna wioska z pięknym gotyckim kościołem. Jest on tak strzelisty jak strome zbocza i szczy- ty, które go otaczają. Zbudowany w samym środku Heiligenblut, tak żeby idealnie w tle rozpościerał się nad nim widok na potęż- ny zlodzony Grossglocknera. Symbol tego magicznego miejsca. W trzech słowach: piękno, dzikość i tajemniczość. Miało być pięknie i fajnie, no to było, do- póki nie kazali się wspinać po żywym lo- dzie. Z początku byłem oczywiście zajarany jak Najman przed walką. Czekany, uprzę- że, raki i myśl: dawać mi tę ściankę lodową. 76 KARYNTIA
Made with FlippingBook
RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=