NTN Snow & More 2018/2019 nr 2

nogi i pokonać stok w wagoniku kolejki. Mają czego żałować. Erta jest fantastycz- nie przygotowana, a jej sława trasy trud- nej i bardzo stromej powoduje, że turyści oszczędzili ten stok. Jazda jest obłędna. Oczami wyobraźni widzę bramki giganta. Trawers, przełamanie terenu, stroma ścia- na i kompresja. Na trasie jest wszystko, co narciarza cieszyć powinno. Już wiem, cze- mu na Ercie różnice czasowe są dość spore. Genialne miejsce! Wracamy na szczyt Kronplatzu i udaje- my się na zasłużony lunch do fantastycz- nej restauracji leżącej w połowie trasy pro- wadzącej do Olangu. Biesiada trwa długo, zdecydowanie zbyt długo, co po części jest moją winą. Za pomocą sztućców (ku lekkiemu przerażeniu obsługi) udowad- niam uczestnikom, że większość z nich używa zbyt wielkich butów narciarskich. Mierzymy, próbujemy – a czas ucieka. Ponownie na szczycie Kronplatzu mel- dujemy się o szesnastej. Nikt w zasadzie nie ma już ochoty na zjazd ostatnią czar- ną trasą zaplanowaną na dziś. Jest nią dłu- ga i wymagająca Herrnegg. Wobec takiej postawy gości Elisabeth postanawia po- jechać nią sama, żeby zaliczyć wszystkie pięć czarnych tras ośrodka jednego dnia. Razem z kolegą Tomkiem nie możemy na to pozwolić. Trasa o tej godzinie jest już rozpaczliwie zrujnowana i nie ma na niej narciarzy. W płaskim, przedwieczornym świetle niezbyt dobrze widać garby i odsy- py. Śmieję się w duchu. Tak w czasach mo- jej wczesnej młodości wyglądał wiosenną porą Kocioł Goryczkowy na Kasprowym Wierchu. Metrowe, nieregularne garby, gi- gantyczne odsypy, które właśnie zaczynają zamarzać. Wielkiej przyjemności z jazdy nie mamy, choć trasa jest naprawdę zacna. Strome ścianki, przełamania terenu, zakrę- ty… Kiedyś, jeszcze kilkanaście lat temu miała homologację do rozgrywania zjazdu. Doprawdy jest co jechać. I w ten, nieco skomplikowany sposób udało się zaliczyć jednego dnia Five Black ośrodka w Kronplatzu. Polecam tę wy- cieczkę każdemu dobremu narciarzowi. Zaliczenie pięciu czarnych tras ośrodka nie stanowi może wyczynu na miarę zjecha- nia The Books na Alasce, ale niewątpliwie daje satysfakcję. Proszę tylko wybierać się rano – im wcześniej, tym lepiej – żeby unik- nąć przygód będących naszym udziałem. Muszę jednak przyznać, że trasy, widoki, kulinaria i przede wszystkim towarzystwo wynagrodziły nam wszystkie trudy. Kiedy ponownie docieramy do szczytu Kronplatzu, wielki Dzwon Pokoju wybi- ja południe. Sytuacja staje się napięta, gdyż dopiero zaliczyliśmy pierwszą z pięciu tras. W drodze do St. Vigil znowu zmieniamy plany i zjeżdżamy drugą z czarnych, czyli Pre da Peres. Stok – homologowany do fi- sowych gigantów – jest mi doskonale zna- ny z testów niemieckiego „Ski Magazynu”, które odbywały się na nim kilka lat z rzędu. Znowu zaliczamy kawał fajnej jazdy. Dojazd do St. Vigil niebieską trasą przy- pomina już narciarstwo wodne. Co jakiś czas deski kleją się do mokrego śniegu, nie- przyjemnie hamując. Kolejna wspaniała trasa to Piculin. Jest stromo i nie ma ludzi. Niestety, Piculin ma ekspozycję południo- wo-zachodnią, a palące już pełne słońce i całkowicie bezchmurne niebo zamieniło leżący na niej techniczny i naturalny śnieg w gruboziarnisty firn. Akurat dość lubię ta- kie warunki, a na brzegach trasy śnieg jest gładki, bez odsypów. Kolejką linową wracamy na szczyt Pic de Plates i przed nami rysuje się słynna Erta znana ze wspaniałych pucharowych gigantów pań. Pokonujemy ją jednak już tylko we trójkę: Elisabeth, kolega Tomek i ja. Pozostali postanowili oszczędzić 72 KRONPLATZ

RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=