NTN Snow & More 2018/2019 nr 2

i oglądali tańczące małpy.Owszem, robiło to duże wrażenie, ale z drugiej strony był to bardzo przykry widok, przecież każdy świadomy człowiek wie, jakie są realia reżimu Kima. Ciekawy jestem, ile z tych pięknych i tajemniczych twarzy uśmiechać się będzie w podobny sposób, gdy wróci za nu- klearną granicę. Chciałbym wierzyć, że wszystkie. Tak jak uwierzyć, że wspólne wyjście na ceremonii otwarcia dwóch zwaśnionych Korei pod jedną flagą Zjednoczonej Korei było czymś więcej niż zabiegiem politycznym. Po kolejnej alpejskiej porażce nadzieję w święto Walentego przywrócił nam trener naszej alpejki, który za- proponował, żebyśmy wpadli do nich na trening. Nie będę oryginalny, gdy powiem, że to kolejny ziomek, tym razem z czasów, gdy razem startowaliśmy na nartach. Później ra- zem pracowaliśmy i uczyliśmy jeździć na nich kapeluchów. Dziś ja uczę dalej, a on z Maryną w Pjongczangu zrobił najlepsze wśród polskich alpejek wyniki na igrzyskach od wielu lat. Brawo. Mam nadzieję, że nasza wizyta dołoży- ła troszkę szczęścia, w końcu była pełna serducha, jak to u Marynki w walentynki być powinno. Kolejna historia jest z rodzaju tych, które zostają w gło- wie na całe życie. Gdy jechaliśmy do Pjongczangu, pomo- głem pewnej pani wnieść wielką walizę do pociągu. „Biały” zauważył, że to jakiś fan club austriackiego zjazdowca Matthiasa Mayera. Padło z naszej strony kilka komplemen- tów na temat chłopaka i oczywiście wielkie uznanie za nie- spodziewany złoty medal w zjeździe z Soczi. Po rozstaniu coś nas wzięło i spytaliśmy wujka „googla” o mamę zjaz- dowca. Okazała się nią pani od ciężkiej walizki. Gdy ją zobaczyłem na trybunach przed zjazdem męż- czyzn, musiałem wyjaśnić z nią kilka sprawek. Podszedłem, przywitałem się i powiedziałem: „Nie lubię pani, wie pani dlaczego? Bo nie powiedziała pani, że jest matką wielkie- go sportowca”. Uśmiechnęła się, a potem przegadaliśmy w przyjacielski sposób kilkanaście minut. O tym, jak jeździ za swoim synem, jak się o niego martwi, jak go wspiera i jak jest z niego dumna. Jak ważną w tym wszystkim rolę odgry- wa rodzina i wiara. To nie było zwykłe „pitu, pitu”, upew- niał mnie w tym różaniec, który ściskała w swojej dłoni. Od tej chwili brat z żoną i matką mieli ze sobą dodatkowych dwóch kibiców którzy będą ściskać kciuki za Matthiasa. Zaczęło się średnio, mistrz wypadł z trasy slalomu do kom- binacji. Dwa dni później nie obronił złota sprzed czte- rech lat w swojej koronnej konkurencji. Został supergigant, w którym to inni mieli zdobyć medale, trudno było spo- dziewać się wielkich rzeczy. Nam tym razem nie udało się wbić ukradkiem na główną trybunę, gdzie siedziała rodzina Mayerów. I całe szczęście, bo byśmy znowu przynieśli pe- cha.Wyczyny narciarzy i Matthiasa oglądaliśmy tym razem ramię w ramię z rodziną Teda Ligety’ego. Co ten Mayer zrobił! Ten przejazd życia wprawił w osłupienie wszystkich, którzy choć trochę znają się na narciarstwie. To było rów- nie spektakularne i niewiarygodne, co osiągnięcie z Soczi. Myślę, że jeszcze bardziej niespodziewane. Była chyba tyl- ko jedna osoba na świecie, która do końca wierzyła, że tak się stanie. Panią już znacie, ta od walizki i od różańca, któ- ry musiała trzymać do końca, głęboko wierząc w jego moc. Uściskom i radości nie było końca, gdy chwilę po sukcesie natknęliśmy się na siebie. Poczułem się, jakbym był częścią tej pięknej historii. „Truskawką na torcie” niedługo po zawodach był widok cieszącego się solidnym kuflem piwa nowego mistrza olim- pijskiego. Wraz ze swoim teamem wznosił toasty wielkiej glorii. Obserwowaliśmy to wszystko w towarzystwie nasze- go najlepszego zjazdowca Michała Kłusaka, z którym aku- rat robiliśmy wywiad. „KOREŁA BAJ NAJT” Olimpijczyk nie wielbłąd, napić się musi. Ruszyliśmy w miasto, by zaznać uroków nocnego życia i wznieść to- ast za pierwsze złoto. Skończyło się klasycznie, urwanym filmem i dochodzeniem, jak wróciliśmy do domu. Próżno było szukać odpowiedzi. Ostatnim filmem, jakim grali, były toasty z byłym amerykańskim zawodnikiem NHL. Jego siostra w Pjongczangu prowadziła drużynę Zjednoczonej Korei w hokeju na lodzie. Może też ona prowadziła nas do domu? Tego nie wie nikt. Jakieś domysły zawsze zostaną, tym bardziej że następnego dnia wybraliśmy się na mecz hokeja, gdzie Szwedzi podejmowali Niemców. 50 metrów od domu, idealnie na kaca… Przecież to by było zbyt proste. Karty Mastercard zna- czyły w Korei tyle, co paszport Polsatu.Woficjalnych punk- tach respektowano tylko Visę, bo to ona jest jednym z głów- nych sponsorów i partnerów całego olimpijskiego cyrku (taka mała dyskryminacja – nie masz Visy, jesteś gorszy). Akurat obchodzono jakieś święta, więc nigdzie nie mogli- śmy wymienić dolarów na wony. Nie do rozgryzienia okazał się również bankomat w typowym sklepie z tysiącem rodzajów „zupek chińskich”. Kupowała w nim również zwykła kore- ańska rodzina, wybierająca się na mecz – mąż, żona i dwójka małych dzieci. Chcieli pomóc i pomogli,wymieniając nam dolary na ichniejsze. Bezinteresownie, za wspól- ne zdjęcie. Takich sympatycznych zdarzeń ze zwykłymi ludźmi było znacznie więcej, ale miejsca na opisanie ich jest drastycz- nie mniej. Miał być artykuł, wyszły dwa rozdziały niedokończonej książki, z któ- rych będę pamiętał szczególnie ten drugi. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że two- rzyły go w większości historie związa- ne z ludźmi. To one pozostawiły genial- ne wspomnienia i to przez ich pryzmat będę postrzegać całą wymarzoną przy- godę z igrzyskami. Trochę w sposób wy- idealizowany, podobnie jak w przypadku, kiedy byłem dzieckiem. To wszystko skończyło się w sposób najpiękniejszy z możliwych. Skończyło się złotem olimpijskim Kamila Stocha! Byłem tam, widziałem to, czułem się dumny, że jestem Polakiem. Dziękuję i obiecuję poprawę! Już nigdy nie powiem, że skoczkowie spadają, a na następ- ny konkurs zaopatrzę się już w foliówkę z biedronki i biało- -czerwone barwy. Polska!!! P.S.W drodze powrotnej zbyt późno wydali nam bagaże. „Biały” nie zdążył na samolot do Warszawy. W dwóch sło- wach: Air China. Historie związane z ludźmi pozostawiły genialne wspomnienia i to przez ich pryzmat będę postrzegać całą wymarzoną przygodę z igrzyskami. Trochę w sposób wyidealizowany, podobnie jak w przypadku, kiedy byłem dzieckiem. 49

RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=