NTN Snow & More 2018/2019 nr 2
konkursie wrócili do domów…Pociągi nie działają, następ- ny o 5 rano. Autobusów brak, nie wspominając o taksów- karzach, którzy już skończyli ciężką lingwistyczną robotę. Półtorej godziny czekania, ale policja z wolontariuszami błysnęli i ogarnęli taxi. Podzieliliśmy się wozem z dwiema amerykańskimi niewiastami i pognaliśmy do Gangneung z przerwą na doładowanie LPG. Ta noc miała dla nas jesz- cze piękniejsze zakończenie. Przed drzwiami czekały na nas dwie zagubione walizki… SPOTKAŁEM SIĘ Z „KURĄ” NA WIOSCE Następne dni mieliśmy spędzać z konkurencjami alpej- skimi. Niestety, hulający wiatr nie pozwalał się ścigać na- szym idolom, więc nam przyszło szukać innych przeżyć. Schorowany „Biały” (mocno wymarzliśmy) znalazł je, kuru- jąc zdrówko pod kołderką. Ja zaś ruszyłem w samotną po- dróż do domu wszystkich sportowców, do wioski olimpij- skiej.Zobaczyć to kultowe miejsce,zarezerwowane tylko dla nielicznych, choćby z zewnątrz, to duża sprawa. Ale spotkać się z kumplem ze szkolnej licealnej ławki i pogadać o ży- ciu najsłynniejszej „wioski świata”, to już sprawa bezcenna. A pomyśleć, że w szkole podśmiechiwałem się z niego i to- talnie nie wierzyłem, że coś z naszych kolegów saneczkarzy kiedyś będzie. Wyszło tak, że Maciek był już „obywatelem honorowym” takich wiosek w Vancouver i w Soczi. Ja co najwyżej gdzieś pod Dzierżoniowem. W oczekiwaniu na Maćka Kurowskiego podpatrywałem tętniącą sportowym życiem osadę, zastanawiając się, jak tam w środku wszystko wygląda. Ale nie chodziło mi o słynne mieszkania w wie- żowcach olimpijskich, gdzie blaty kuchenne były wyłożo- ne kartonami (lokale po igrzyskach szły na sprzedaż, więc je trochę oszczędzano). Chciałem dowiedzieć się, jak tam w środku naprawdę jest, jak to wszystko wewnątrz żyje. Na wywiady i rozmowy o życiu wybraliśmy się na ławkę przy pobliskim sklepiku. Kupiliśmy wrzątek, pudełko herbaty i pogadaliśmy o igrzyskach (oficjalnie) i starych dobrych czasach (nieoficjalnie). O życiu wioski dowiedziałem się, że kręcą w niej wszystkie seriale świata. Od brazylijskich gnio- tów, po te mroczniejsze z Korei Północnej.To była bez wąt- pienia najprzyjemniej wypita herbata w moim życiu. Dotąd piłem ją z „Kurą” od liceum ze trzy razy na moich i siostry urodzinach. Teraz będziemy chyba spotykać się na nią raz na cztery lata.Wychodzi na to, że daleko na igrzyskach jest łatwiej niż na swoim podwórku. ALPEJSKIE HISTORIE MIŁOSNE Nadeszły walentynki, a nasze serca zamiast się radować, krwawiły coraz bardziej. Przecież mieliśmy dostać pre- zent w postaci dwóch solidnych przejazdów naszej najlep- szej alpejki Maryny Gąsienicy Daniel. Mieliśmy. Staliśmy jak wazony na mecie i czekaliśmy na wyrok. Był drastycz- ny, zawody znów odwołane ze względu na wiatr. Nawet do- pracowany do perfekcji doping zorganizowanej grupy kil- kudziesięciu Koreanek z północy nas nie urządzał. Ale tak serio, to ich widok był dla mnie czymś totalnie nieodgad- nionym. Piękne, młode i uśmiechnięte dziewczyny w towa- rzystwie kilku smutnych ryjów komunistycznego reżimu. Dziewczyny robiły spektakl na trybunach. Wszystko pod batutą kobiety,która kierowała całym tym perfekcyjnymdo- pingiem. Ludzie odbierali to jako atrakcję, jakby byli w zoo 48 MOJA OLIMPIJSKA HISTORIA
Made with FlippingBook
RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=