NTN Snow & More 2018/2019 nr 2
się co dziwić, że trybuny na arenach w Pjongczangu świecą pustkami. Dziś wielkim sportem rządzi telewizja, a na pew- no ma wiele do powiedzenia. Kupuje prawa do transmisji za olbrzymie pieniądze, a potem zarabiając na reklamach, pięknie podaje błyszczący jak psu jajca produkt zza szkla- nego ekranu. Paradoks w tym, że na rekordy oglądalności, przynajmniej w Europie, nikt nie mógł liczyć. Gdy w wie- lu konkurencjach rozgrywała się walka o medale, przecięt- ny Europejczyk był wtedy w pracy, tocząc walkę o swój byt. To dla kogo to wszystko? Tylko dla sportowców i medali? A może tylko dla sponsorów, prezesów, włodarzy, polity- ków i wszystkich wielkich tego świata? Przecież dla nich droga na tę imprezę jest mniej więcej tak skomplikowana jak dla mnie pójście po bułki do sklepu. Ja już się pogubi- łem. Nie wiem, o co chodzi, a jak nie wiadomo, o co chodzi, to już wiadomo, o co chodzi.Mimo że organizacja tak wiel- kiego przedsięwzięcia to zwykła niegospodarność i finanso- we straty, to i tak znajdzie się gros ludzi, którzy na tym bar- dzo dobrze wyjdą. Taka polityka. Każdy medal ma dwie strony i nie sposób było nie wspo- mnieć o tej ciemniejszej. Że tak powiem – przyzwoitość nakazywała. Czas na tę jasną stronę medalu, tę bliższą wy- obrażeniom młodego chłopaka z Karpacza. ROZDZIAŁ II JAŚNIEJSZA STRONA MEDALU Na dzień przed ceremonią otwarcia święta zimowych sportów nadeszła wiekopomna chwila. Wsiadłem w sa- molot lecący z Wrocławia do Frankfurtu, by tam spotkać się z moim kompanem Jarem. Poziom podniecenia był tak duży jak po bramce Marka Citki na Wembley. Nie sposób było nie sięgnąć po kilka soczków z „jagiera”. Po pierwsze, by opanować emocje, a po drugie, by hartować organizm przed straszliwymi mrozami, które panowały w Pjongczangu. Aha, był jeszcze trzeci aspekt – by wejść na „miękkiej nodze” do dość wysłużonego boeinga chiń- skich linii lotniczych. No to fruuuuu, jadą wozy kolorowe! Po morderczej, kilkunastogodzinnej podróży z przesiadką w Pekinie w końcu dotarliśmy do Seulu. Nuda? Nic z tych rzeczy, zaczęło się to, co misie lubią najbardziej, czyli praw- dziwe tarapaty. Jak to było? Nieważne z kim i czym, ważne, żeby w miarę szybko i tanio? No to licz się z tym, sknerusie, że swój bagaż dostaniesz jak cukierka od Gierka. Zamiast torby przydzielono zapomogę socjalną z programu „+”. Wyszło po 70 dolarów od łba. W Chinach to by się człowiek ustawił z taką forsą, przecież starczyłoby na kontener porządnych bawełnianych kalesonów. W Korei jednak nie ku- pisz za to nawet babcinych pantalonów. W taki oto sposób zostaliśmy nawet bez gaci na zmianę i jakichkolwiek ciepłych ubrań. Bogaty zasiłek spożytkowaliśmy na typowo koreańską restaurację Burger King i bilety szybkiej kolei do najwięk- szego miasta regionu Pjongczang, czy- li Gangneung. To właśnie w centrum wszystkich sportów „lodowiskowych” mieliśmy swoje cztery kąty. Po dotarciu na miejsce, gdy wycho- dziliśmy z hali dworca, w jednym mo- mencie cała frustracja, zmęczenie i wątpliwości zniknęły jak za wypiciem szklaneczki zimnego piwa. Z tyłu gło- wy miałem, czy coś się opłaca, czy nie i czy Putin prze- płacił. Wystarczyło, gdy ujrzałem pięć kółek olimpijskich, które pod osłoną nocy świeciły swoim pełnym blaskiem. Wystarczyło, gdy ujrzałem pięć kółek olimpijskich, które pod osłoną nocy świeciły swoim pełnym blaskiem. Wtedy po raz pierwszy w życiu na własnej skórze poczułem, jak wyjątkową moc ze sobą niosą. 45
Made with FlippingBook
RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=