NTN Snow & More 2018/2019 nr 2
        
 w swoim kraju, odpowiedzialnego za sprzedaż. No to pięk- nie, myślisz sobie, dogadasz się w swoim języku i wszyst- ko będzie na tip-top. Oczywiste było, że w 40-milionowym kraju, w którym przynajmniej połowa czynnie skacze na nartach, można kupić bez problemu bilety na skoki narciar- skie. Problem w tym, że tylko na skoki (co za kraj!). No do- bra, w promocji, za jakieś 200 dolców, kupisz jeszcze bilet na ceremonie otwarcia lub zamknięcia igrzysk. Wszystko na postawionym w promocyjnej cenie 109 mln dolarów sta- dionie, który łącznie z paraolimpiadą został wykorzystany całe cztery razy. Mogliśmy być jednymi z nielicznych, któ- rzy tego dostąpią. Jakoś parcia nie było… Parliśmy natomiast na konkurencje alpejskie, które były naszym głównym celem. Po waleniu głową w mur w oj- czyźnie, nieoczekiwanie z pomocą przyszli sąsiedzi z za- chodu. „Biały” ( Jarek) ogarnął wszystkie wejściówki przez dobrego wuja z Reichu (czytaj: niemieckiego pośrednika). Widmo igrzysk bez ukochanej dyscypliny już nam nie gro- ziło, byliśmy prawie w domu, prawie w Pjongczangu. ETAP 4 – IGRZYSKA DLA BOGACZY Skoro mowa o domu, to pozostała jedna rzecz do od- haczenia. Znaleźć swoją olimpijską wioskę i jakiś dach nad głową, co by się fajno mieszkało przez 11 dni siar- czystego mrozu. Na tym etapie nasuwa się znów zasad- nicze pytanie: Na jakich zasadach to wszystko ma działać ? Gdzie są granice ostatnio niezwykle modnego frazesu, szczególnie wśród polityków, czyli przyzwoitości? Gdzie te granice? W noclegach, tak drogich, że kilkanaście sza- nujących się redakcji z Polski rezygnuje z wysyłania dzien- nikarzy, bo ich na to zwyczajnie nie stać? Był taki jeden, co zadzwonił do mnie i ni z gruchy, ni z pietruchy zapy- tał, czy mam jakąś opcję noclegową, bo dowiedział się, że lecę do „Południowej”. Co za czasy, że dziennikarze pytają o pomoc nic nieznaczącego w świecie „samozwań- czego olimpijczyka”. No cóż, każdy kombinował jak koń pod górę, żeby coś tam zaoszczędzić. Nasz kolosalny apar- tament był jednak za mały na takich dwóch byków jak my, nie wspominając już o trzecim. Jeszcze większe zdziwienie mnie dopadło, kiedy odebrałem telefon, a po drugiej stro- nie słuchawki odezwał się Michał Gąsiorowski z radiowej Trójki i kultowej „Trzeciej strony medalu”. Popularnego „Pudla” również dobiegła wiadomość, że „Okno” jedzie na igrzyska. Chciał mnie jakoś wykorzystać na potrzeby nowo powstałego sportowego radia Zapinamy Pasy. Mieliby ko- goś na miejscu, choćby nawet tak marnego dziennikarza jak ja. W końcu jedną z idei igrzysk jest samo uczest- nictwo, a nie jakieś tam medale i fanfary. Jednak gdy się okazało, że nie mam żadnych akredytacji, pomysł szybko spalił na panewce. Trochę szybciej, niż radio utrzymało się na rynku. A co na to wszystko ma powiedzieć zwykły człowiek, ki- bic, któremu niejako na dzień dobry zamyka się drogę do tej mitycznej imprezy? Z tym, że trzeba trochę wybecalo- wać za bilety lotnicze, pewnie się liczy. Ale z tym, że kawa- łek łóżka w czterech ścianach kosztuje pięć razy tyle, już niekoniecznie. Po raz pierwszy na swojej nowej drodze na igrzyska poczułem, że coś tu nie gra. Że ktoś jawnie chce zrobić nas w ciula i nie pozostawia żadnej drogi uciecz- ki. Akceptujesz to albo spadasz na manowce, twój wybór. Naprawdę to są te wspaniałe igrzyska dla wszystkich? Te romantyczne historie o pięciu splecionych kółkach, symbo- lizujących jedność wszystkich kontynentów i brak jakich- kolwiek podziałów? Gdzie są te filozofie o duchu fair play czy te mówiące, że sport ma kształtować i wychowywać człowieka w duchu pokoju? Gdzie to propagowanie spor- tu, szeroko pojętej kultury fizycznej i całego olimpizmu? Tak się to propaguje, że potem do jasnej cholery nie ma 44 MOJA OLIMPIJSKA HISTORIA
        
                     Made with FlippingBook 
            RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=