NTN Snow & More 2018/2019 nr 2
grabki, foremki, łopatkę z piaskownicy i zrozumiałem, że na igrzyska to już tylko palcem po mapie. Pozostało tre- nować dla własnej satysfakcji i studiować ukradkiem pod ławką „Przegląd Sportowy” zamiast nudnych szkolnych podręczników. JAKIEŚ 14 LAT PÓŹNIEJ To była typowo skandynawska niedziela, wolna od mojej norweskiej roboty. Deszczowo, szaro, ponuro, a więc sprzy- jająco do życiowych rozkminek. W tle w telewizorze leciał któryś z meczów angielskiej Premier League, a ja werto- wałem sportowe strony we wszechwiedzącym internecie. Jakiś artykuł, coś tam poszło o igrzyska, coś tam zabrzęcza- ło, coś tam zaświtało i nagle…BANG i nagle BUM i ciem- no przed oczami. Po chwili, jak w kreskówkach, zapaliła się żółta żarówka nad moją nadal niewymiarową głową, do której w jednej chwili wróciło stare, lekko podrdzewiałe marzenie – chcę na zimowe igrzyska olimpijskie! Te XXIII w koreańskim Pjongczangu. ROZDZIAŁ I CIEMNIEJSZA STRONA MEDALU Koreańczycy z południa ubiegali się o prawo organizacji najpotężniejszej zimowej imprezy świata już po raz trzeci. W końcu dzięki swojej uporczywości (upierdliwości) do- pięli swego. I tak oto kraj, w którym króluje e-sport, a kon- kurencje alpejskie, biathlon czy skoki narciarskie prak- tycznie nie istnieją, miał stać się areną zimowych zmagań. Kontrowersji i wątpliwości co do wyboru gospodarza było co niemiara. Przecież od początku wszem wobec było wia- domo, że te igrzyska nawet się nie zbliżą do wielkiego suk- cesu letnich igrzysk olimpijskich z Seulu sprzed 30 lat. Na próżno tu dywagować na temat opłacalności tegoż przed- sięwzięcia, bo to się po prostu od lat już nie opłaca. Pod wie- loma względami, na czele z tymi ekonomicznymi. Piękne obiekty z Sarajewa, Aten, Pekinu, a nawet te ostatnie z Rio i Soczi dziś są już tylko niszczejącymi pomnikami. Coraz bardziej przypominają slumsy, a nie miejsca, które kre- owały bohaterów i tworzyły historię współczesnego spor- tu. Taka Grecja po kilku latach od igrzysk stanęła na skra- ju bankructwa i wyglądała mniej więcej tak jak jej nikomu już niepotrzebne obiekty olimpijskie, czyli dramatycznie! Prawdziwe dramaty dotyczą jednak tych najbiedniejszych. Gdy w Rio roztrwaniali miliardy na imprezę tuż obok, za płotem toczył się tak zwany „real life”. Do garnka nie ma co wsadzić, bida piszczy, a przemoc, patola i śmierć na na faweli to chleb powszedni. Tak jak dzień w dzień po igrzy- skach boleśnie umierająca Maracana – relikwia i dom każ- dego Brazylijczyka. Oto cały sens. A jak się to robi w Rosji? Na bogato oczywiście. Zakładany wydatek na potrzeby or- ganizacji imprezy oscylował w okolicach 10 miliardów do- larów, skończyło się na 51 miliardach. Czyli najdrożej w hi- storii. Mają rozmach skurczybyki! Pan Putin założył sobie, że będą to najbardziej obfite w medale zimowe igrzyska dla jego mocarstwa. Pan sobie życzy, Pan ma. A wszystko dzię- ki największemu oszustwu dopingowemu w dziejach spor- tu. Skurczybyki, mają tupet. Nawet my, „samozwańczy olimpijczycy”, boleśnie od- czuwamy skutki coraz gorszej polityki MKOl w kwestii wyboru i zasad organizacji igrzysk. Tak naprawdę niebez- piecznie oddalających się od romantycznych idei i filozofii całego olimpizmu. Przekonałem się o tym już na początku mojej wymarzonej przygody. ETAP 1 – JEDZIEMY NA WYCIECZKĘ, BIERZEMY JARKA W TECZKĘ Pół roku do igrzysk. Gdy zadzwoniłem do przyjaciela i opowiedziałem mu o planie na wycieczkę, nie sądziłem, że gość od razu w to wejdzie i to jak pitbull w kurnik. All in! Tym samym zyskałem kompana, który ze swoim bar- dziej pragmatycznym podejściem do życia miał być ostoją na drugim końcu świata (no na pewno). Czujesz się lepiej, gdy wiesz, że jedziesz z misiem, który nie zrobi żadnego fiku miku i nie narobi w teczkę si… ETAP 2 – PALCEM PO MAPIE Zanim zacząłem szukać biletów lotniczych, musiałem pojeździć palcem po mapie, symulując drogę z Karpacza do Korei. Wyszło ponad 8 tys. kilometrów, więc norma pod względem odległości na igrzyska dla Europejczyka. W ostatnich 10 destynacjach mieliśmy Sydney, Salt Lake City, Pekin, Vancouver, Rio, Soczi, Pjongczang. Nie wspo- mnę, że wcześniej były Nagano i Atlanta, a najbliższe or- ganizacje przypadły Tokio i ponownie Pekinowi. Nawet wspomnianym palcem po mapie jest na tyle daleko, że moż- na zedrzeć opuszek (tak na marginesie, im dalej i w nie- znane, tym większy fun!). No to szybciutko, teraz bilecik, rzecz banalna, każdy Marian potrafi. Kryteria były proste. Nieważne z kim i czym, ważne, żeby w miarę szybko i ta- nio. Jak się domyślacie, nie trafiło na dreamlinera z floty polskiego LOT-u, którym latali nasi olimpijczycy. Padło na linie o niezwykle wdzięcznej nazwie, która od począt- ku wzbudziła w nas pełne zaufanie. A mianowicie – Air China… Plan podróży: Wrocław/Warszawa – Frankfurt nad Menem – Pekin – Seul – szybka kolej – Gangneung. ETAP 3 – TO, CO MOŻNA NA ZACHODZIE, TO NIE MOŻNA U NAS, SMRODZIE Pół roku przed imprezą nie było żadnych szans na jakie- kolwiek akredytacje. Gdy redaktor Szypliński wysłał zapy- tanie do PKOL-u, w odpowiedzi dowiedzieliśmy się m.in. , że pierwsze zgłoszenia trzeba było wysłać dwa lata wcze- śniej… Oj tam, oj tam, minimalny poślizg. Co oni musie- li o nas pomyśleć… Weryfikacja każdego dziennikarza to był zresztą długi i rzetelny proces. Wszystko musiało być sprawdzone i prześwietlone na wylot. Żadne znajomości, telewizje, ludzie PZN-u i PKOL-u nie byli w stanie nic zrobić. Too late , panie kolego, too late . Pozostało więc zdobyć wejściówki drogą kupna, jak każdy kibic. Sposób ich dys- trybucji nigdy nie jest taki sam i tu było zupełnie inaczej niż chociażby w Londynie.Tam ze względu na ogromne zainte- resowanie trzeba było brać udział w „teletomboli” na długo przed zmaganiami. Wiadomo, igrzyska letnie to dwa razy więcej konkurencji, krajów, zawodników, więc i sama im- preza dużo potężniejsza i bardziej popularna. Na oficjalnej stronie igrzysk w Pjongczangu można było nabyć wybrane bilety, jeśli było się mieszkańcem Korei Południowej albo jej rezydentem. Pozostali mieli wskazanego dystrybutora 43
Made with FlippingBook
RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=