Dziś usłyszałem taki austriacki żarcik: „trasa zjazdu w Kitzbühel została do tego stopnia złagodzona, że mógł na niej wreszcie wygrać Niemiec”. W taki sposób nad Dunajem komentuje się dość niespodziewane zwycięstwo Thomasa Dressena w sobotnim zjeździe na świętej dla Austriaków trasie. Dressen pojechał jednak doskonale. W górnej części trasy doprawdy bezbłędnie, odważnie i bojowo. Choć na dolnym odcinku troszkę stracił, to jednak pokonał Szwajcara Beata Feuza o 0,2 sekundy. Na miejscu (zaledwie) trzecim i czwartym zameldowali się gospodarze w osobach Reichelta i Kriechmayera. Pokonani zostali Norwegowie, Włosi i Francuzi. Trzeba przyznać, że niemiecki zespół zjazdowców robi w tym sezonie dobre wrażenie. Co więcej jest ono (to wrażenie) dość niespodziewane. Jedynie niemiecki trener jeszcze przed sezonem mówił o świetnym przygotowaniu swoich podopiecznych, ale niewielu brało jego słowa poważnie. A tu proszę – taki sukces. Thomasowi Dressenowi trochę dopomogło szczęście, gdyż na trasę ruszył z numerem 19., a chwilę wcześniej nad Streifem pojawiło się słońce. Zawodnicy z niższymi numerami jechali w znacznie gorszych warunkach oświetleniowych, co oczywiście sukcesu Niemca wcale nie umniejsza. Na mecie Thomas prezentował się tyle szczęśliwy, co wręcz zażenowany sukcesem, a my znowu oglądaliśmy ładne, sportowe obrazki.
Piątkowy, skrócony z powodu deszczu, supergigant był za to popisem Norwegów. Wygrał Aksel Lund Svindal przed rodakiem Kjetilem Jansrudem i Austraiakiem Mayerem. Szkoda tylko, że widzowie zgromadzeni na trybunach mogli podziwiać zmagania alpejczyków jedynie na ekranach telebimów. Meta, z powodu deszczu przeniesiona została powyżej Hausbergkante.
Dopełnieniem zmagań w legendarnym Kitz był niedzielny slalom. Trasa na stoku Ganslernhang znana jest ze swojej trudności. Ma mnóstwo przełamań i mini-trawersów. Na dodatek ustawienia w Kitzbühel są zawsze bardzo wymagające. Taka tradycja. Wszystko to spowodowało oczywiście festiwal nieukończonych przejazdów. Z finałowej trzydziestki do mety dotarło zaledwie 22 zawodników. W tych niełatwych warunkach, przy padającym śniegu i słabej widoczności tryumfował wreszcie Henrik Kristoffersen, który szczególnie w przejeździe drugim wielokrotnie podejmował ogromne ryzyko. Na mecie cieszył się prawie sekundową przewagą nad samym Marcelem Hirscherem. Na miejscu trzecim szczęśliwy Daniel Yule ze Szwajcarii, który po raz pierwszy w karierze stanął na podium. Przejazd drugi fenomenalnie pojechał Francuz Victor Muffat-Jeandet, ale to wystarczyło jedynie na miejsce czwarte.
Panie ścigały się w tylko trochę mniej legendarnej Cortinie d’Ampezzo. W piątkowym zjeździe tryumfowała Sofia Goggia, która pokonała Amerykanki Vonn i Shiffrin. Swój ostatni, 399. pucharowy występ zaliczyła też Julia Mancuso. Ubrana w strój Wonder Woman Amerykanka pożegnała się z publicznością. Julia przegrała z następstwami operacji stawu biodrowego i – co tu dużo ukrywać – będzie nam jej brakowało.
Kolejny sobotni zjazd wreszcie wygrała Lindsey Vonn. Amerykanka po raz kolejny udowodniła, że jest zawodniczką wybitną, a trasa w Cortinie należy do jej ulubionych. Na miejscu drugim z prawie sekundową stratą zameldowała się Tina Weirather, a na trzecim finiszowała kolejna Amerykanka Jaqueline Wiles. Fama głosi, że w talent Wiles bardzo wierzy Lindsey Vonn, która wspiera – również finansowo – dwudziestopieciolatkę, a wielka mistrzyni chyba się nie myli.
Niedzielny supergigant padł łupem Lary Gut, która zwyciężyła po raz pierwszy po kontuzji pokazując, że z nią także trzeba się będzie liczyć na igrzyskach. Druga finiszowała Johanna Schnarf, a trzecia Nicole Schmidhofer.
I tak, w ciągu dwóch weekendów zaliczyliśmy największe klasyki sezonu 2018. Igrzyska zbliżają się wielkimi krokami.