Grasujemy po Innsbrucku jak oszalali. Dziś rano jechaliśmy nawet autobusem z naszą znajomą z apteki na Alei Zjednoczenia, Panią Ireną Szewińską. To wielki zaszczyt tak sobie jechać z Panią Ireną autobusem. Wcześniej, a dokładnie wczoraj wieczorem widzieliśmy największą postać polskiej lekkiej atletyki podczas wręczania medali na ulicy Marii Teresy w stolicy Tyrolu. Dziś ceremonia medalowa się nie odbyła, bo wykopano w okolicy jakiś niewybuch wojenny, co mogło stanowić zagrożenie. Ponoć dziś również pojawiła się na gigancie chłopaków sama Lindsey Vonn, po prawdzie pewnie nie sama, ale z orszakiem całym, ale nam się nie udało jej spotkać. Na pewno przyszła jakoś pod sam koniec. Albowiem my z Chomikiem zaraz po przejeździe Andrzeja Dziedzica zjechaliśmy do centrum olimpijskiego coby Wam zapodać niusa i fryty. Mamy fotograficzny dowód, że Lindsey pojawiła się na Patscherkofel, ale to nie my zdejmowaliśmy, tylko ktoś inny.
Jakoś tak się złożyło, że trochę się filmuje. A to ja, a to Chomik kamerujemy co się da. Zasadniczo ja to tylko na chwilę przejmuję Jego aparat do filmowania, to znaczy kamerę oczywiście, a tak to on kameruje, montuje, edytuje, dodaje, ujmuje itd. No i nakręcilim co nieco. Zabrakło w filmie niestety scen hokejowych, ale może pojawią się w filmu części drugiej. Oto część pierwsza. U góry, jeszcze wyjaśnię, zdjęcie mnie zadowolonego podczas meczu hokejowego. Rosja – USA 7:1. Amerykanie grali trochę gorzej, jak można wywnioskować z wyniku. Trochę dużo bardzo. Ciekawy jestem kiedy może nastąpić przełom w wyszkoleniu Amerykanów, skoro mają za kilka lat grać równorzędnie z Rosjanami? Różnica poziomów drastyczna. Niemniej widowisko wspaniałe. Dodatkowym urozmaiceniem byli kibice. Przed nami dla przykładu siedzieli trenerzy czeskich hokeistów. Trzech jegomościów błyskawicznie poradziło sobie z kolą. Osuszywszy dwulitrową butlę trochę poprawili sobie humory. Bardzo trochę. Jeden nawet spadł z krzesełka. Typowi czescy hokeiści, krótko z przodu, długo z tyłu i wąsy na przedzie. Włosy oczywiście na jakieś takie niby blond przerobione. Brawo!
Przy okazji sportu, kibicowania i relacjonowania, staramy się wygospodarować nieco czasu na funkcje życiowe w postaci snu, jedzenia itp. Wczora z wieczora nawiedziliśmy restaurację Schindler, która znajdowała się w najbliższej odległości od sceny, na której wręczano medale. Zacne jedzenie, szczególnie stek krwisty wielce z jelenia – przepycha! Dziś z kolei przyjęliśmy ogromną porcję kalorii w postaci beefburgerów w restauracji z kuchnią tex-mex – Flo Jo’s. Mnie Flo Jo kojarzy się ze skrótowa ksywką śp. sprinterki Florence Griffith-Joyner. Na miejscu symboliki sportowej się nie doszukałem, choć wśród gości dziś wiele osób było związanych z YOG (wnoszę po akredytacjach i strojach narodowych).