Wjeżdżając do doliny przez Albertville nie widać wcale, że w Val d’Isere odbywają się Mistrzostwa Świata. Na odcinku 60 km widziałem tylko dwa bilbordy reklamujące tę imprezę. Na tym samym dystansie stoją też informacje o zawodach w fikołkach na nartach (freestyle) w liczbie 150 (przynajmniej). Cóż, co kraj to obyczaj.
W samym Val d’Isere uczucie bycia na wielkiej imprezie przychodzi natychmiast. Bez specjalnego zezwolenia nie można nawet wjechać do wioski. Jeśli już ktoś takie pozwolenie ma, to i tak nie ma po co tam wjeżdżać, gdyż organizatorzy nie przewidzieli miejsc parkingowych. Ceny w miasteczku też są raczej mistrzowskie. Niektóre pokoje hotelowe „idą” po 900 € za dobę – nieźle. Austriacy wynajęli cały hotel „Savoie” za jedyne milion euro za dwa tygodnie. Ekipa Eurosportu mieszka razem na wzgórzu daleko od miasteczka, ale mamy wesoło. Są Norwegowie, Szwedzi, Holendrzy, Hiszpanie no i my. Walczymy nieco codziennie z dotarciem do areny Mistrzostw, ale dajemy radę.
Dziś w programie był super gigant pań. Trasa, która przygotowali organizatorzy była skrajnie trudna. Tylko początek przypominał regularny super-G. Od wjazdu w las kurs wytyczał teren. Przełamania, trawersy, zakręty o prawie 180 stopni… Czad!
Trasa w górnej części była bardzo twarda, w lesie płaty lodu przeplatane były nieco bardziej miękkim śniegiem. Wszystko to nie ułatwiało życia zawodniczkom. Wiele z nich nie dotarło do mety, wśród nich faworytki: Anja Paerson i Renate Goetschl.
Fantastycznie pojechała bardzo młoda Francuzka Marie Marchand-Arvier (nr 2 zawodów) i przez bardzo długi czas wydawało się, że wygra złoty medal. Jednak z numerem 21 jechała jeszcze Lindsey Vonn. Pomimo słabego, płaskiego światła i dziur na trasie udał się jej wykonać fantastyczny, płynny przejazd. Trzecia finiszowała Austriaczka Andrea Fischbacher.
Po zawodach odbyła się konferencja prasowa. Biedna Andrea wydawała się bardzo spięta i nie powiedziała zbyt wiele. Za to Marie i Lindsey brylowały. Dowiedzieliśmy się, że Marie nie czuła się zbyt dobrze dziś rano. Była spięta i bała się złego wyniku. Dopiero po dobrym przejechaniu pierwszej ścianki pojawił się konieczny luz.
Marie: urodziłam się w północno-wschodniej Francji i uczyłam się jeździć w Ardenach. Stoki tam są bardzo krótkie i jeździłam głównie slalomy. Robiłam postępy i w wieku lat piętnastu rodzice wysłali mnie Alpy. Na stałe. Musiałam sama dbać o siebie, ale jestem im za to bardzo wdzięczna. Cała moja rodzina jest tu dziś ze mną i mnie dopinguje. Na początku byłam bardzo zawiedziona, że złoto przeszło mi koło nosa, ale teraz jestem już bardzo szczęśliwa. Przegrać tylko Lindsey to naprawdę nie jest wstyd. Mam nadzieję, że ten srebrny medal wywoła lawinę dla Francji. Ja jeszcze raz spróbuje szczęścia w zjeździe.
Najszczęśliwsza była jednak Lindsey. Po raz pierwszy została mistrzynią świata. Żartowała i dworowała z dziennikarzy. Nie myślałem, że jest tak wesołą osobą.
Lindsey: ja też uczyłam się jeździć na małych górkach w Minesocie. Moi rodzice odkryli we mnie talent i dla mnie przenieśli się do Colorado. Tam nauczyłam się jeździć szybko.
Wokół mnie utworzył się zespół fantastycznych ludzi. Mój mąż Thomas jest motywatorem i organizuje wszystkie wyjazdy oraz treningi. Mój osobisty sponsor „Red Bull” dał do mojej dyspozycji prywatnego trenera fitness i fizjoterapeutę. fantastycznie pracuje mi się z technikami Rossignola. Nic dziwnego że jestem szybka – nie mam żadnych stresów.
Tu w Val d’Isere wygrałam kiedyś krowę. Przewiozłam ją do Kirschbaum, gdzie mieszkam podczas europejskich zawodów i podarowałam farmerowi. To bardzo szczęśliwa krowa. Urodziła już dwa cielaki. Mówię wam inwestujcie w krowy, to się jeszcze kiedyś opłaci…
Myślę, że Lindsey jest na takiej fali, że może powtórzyć wyniki Paerson z Aare.
Dzisiaj super-G panów, zobaczymy co się wydarzy na Face de Bellavarde…