Mistrzostwa świata w Åre przybrały taki obrót, że porównać je można jedynie ze szwedzkimi bajkami w stylu „Muminków” lub „Dzieci z Bullerbyn”. Podobnie, jak wymienione przez mnie lektury z dzieciństwa, bajki z Åre również kończą się szczęśliwie.
Po wczorajszym srebrnym medalu Aksela Lunda Svindala dziś byliśmy świadkami wspaniałej postawy Lindsey Vonn. Amerykanka bowiem zdobyła w swoim ostatnim poważnym starcie w życiu brązowy medal mistrzostw. Przyznaję, że nie bardzo wierzyłem w takie zakończenie kariery. Mocno zdemolowane zdrowie Lindsey już kilka razy odmówiło posłuszeństwa w tym sezonie. Wydawało się, że „głowa” Amerykanki jeździ na zupełnie innym poziomie niż jej sfatygowane ciało. Efektem tego były upadki w Cortinie, czy nawet ostatnio podczas supergiganta. Dziś jednak Lindsey stanęła po raz ostatni na wysokości zadania. Tak podsumowała swój sukces w wywiadzie dla szwajcarskiej telewizji:
Dziś po raz ostatni chciałam przeżyć na nartach coś specjalnego. Po prostu dobrze się bawić. Nie było to łatwe, gdyż nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była tak zdenerwowana przed startem. Cały czas powtarzałam sobie, że miejsce nie jest ważne, ale nie mogę skończyć moich ostatnich zawodów w siatkach. Ostatecznie wszystko się udało i teraz naprawdę mogę się cieszyć. Tak, Aksel na pewno mnie zmotywował. Pomyślałam sobie, że jeśli on mógł zdobyć medal to ja też jestem w stanie tego dokonać.
Złoty medal padł łupem innej rekonwalescentki, czyli Ilki Štuhec, która zdołała obronić tytuł z St. Moritz sprzed dwóch lat. Ta sztuka ostatni raz udała się Szwajcarce Marii Walliser, która w 1989 roku w Vail obroniła tytuł z Crans Montany. To doprawdy wielkie osiągniecie dziewczyny ze Słowenii, która w ciągu jednego sezonu wyrosła na gwiazdę, żeby z powodu kontuzji zaraz zniknąć z areny międzynarodowej i powrócić w wielkim stylu.
Medal srebrny powędrował do Szwajcarii za sprawą Corinne Suter. Alpejki, która aż nazbyt długo – pomimo talentu – pozostawała w cieniu wielkich gwiazd. W tym sezonie jednak Corinne jeździ z zawodów na zawody lepiej, by wreszcie ukoronować karierę wicemistrzostwem globu. O Suter bardzo miło wypowiadała się jedna z wielkich przegranych Tina Weirather:
Dziś to nie był mój dzień. Problemy z dopasowaniem sprzętu powodują, że tracę zbyt dużo na płaskich odcinkach. Inaczej to sobie wyobrażałam przed sezonem. Szczęśliwa jestem z sukcesu Corinne, która jak mało kto zasłużyła na medal. Jest znakomitą narciarką i świetną przyjaciółką. Wspaniała osoba.
Na koniec, żeby nie było zbyt słodko, dodać trzeba, że zjazd pań ponownie rozegrano na skróconej trasie, a czasy wynosiły zaledwie minutę. Jak na mistrzostwa, to trochę słabo… Cóż, organizatorzy za wszelką cenę starają się trzymać programu, gdyż pogoda dalej jest niepewna. Widowisko ratują historie Aksela i Lindsey.