Trudno konkurować z relacjami Michała i Jarka, którzy zmagania na Saslongu przeżywali na miejscu. Ja musiałem zadowolić się transmisją w telewizji, gdzie obserwowałem zawody pań w Val d’Isere i gigant panów w Alta Badia.
Zacznijmy wyjątkowo od panów. To, co Marcel Hirscher pokazał w drugim przejeździe na Gran Risie powinno się znaleźć w programie edukacyjnym każdego gigancisty. Austriak pojechał po zrytej już nieco przez 29 poprzedników trasie jakby była gładka jak stół. Czy jechał bezbłędnie? Wcale nie! Jednak szybkość, z jaką potrafi odzyskiwać na chwilę utraconą równowagę jest imponująca. Marcel pokonał trudną i bardzo wymagającą trasę, na której zalegała mieszanka naturalnego i sztucznego śniegu dodatkowo podnosząc poprzeczkę, techniką mieszaną. Na niektórych odcinkach wycinał piękne, czyste, cięte wiraże. Na stromych odcinkach trasy posługiwał się stivotingiem z wyczuciem i klasą, a gigant na Gran Risie był wyjątkowo ciasny. Na mecie zanotował przewagę nad drugim Henrikiem Kristoffersenem z Norwegii wynoszącą 1,7 sekundy. Niesamowite! Po prostu miazga. A Marcel po raz kolejny udowodnił, że jest narciarzem absolutnie największego formatu. W takiej formie trudno będzie go pokonać, a przecież ze złamaną nogą jeszcze nie wszystko jest w porządku. Na trzecim miejscu podium zameldował się, raczej dość niespodziewanie, Słoweniec Zan Krajnec i to po naprawdę dobrej jeździe. Jedyną łyżeczką dziegciu dzisiejszych zawodów była kontuzja niemieckiego zawodnika Stefana Luitza, który prawdopodobnie ma uszkodzone kolano po tym, jak w jednym ze skrętów w górnej części trasy otrzymał kompresyjne uderzenie na jednej z nierówności. A przecież Stefan po znakomitych wynikach w tym sezonie należał do grona ścisłych faworytów. Taki pech.
Dwa supergiganty pań we francuskim Val d’Isere na stosunkowo – moim zdaniem – mało atrakcyjnej trasie stały pod kątem powrotów na szczyty. W sobotnim, tryumfowała wreszcie Lindsey Vonn, która jednak znajduje się w doskonałej dyspozycji. Druga na mecie skróconego ze względu na opady śniegu supergiganta zameldowała się po raz pierwszy w tym sezonie na podium Sofia Goggia, a trzeci czas wykręciła Ragnhild Mowinckel z Norwegii. W niedzielę trasa była ustawiona trochę bardziej na skręcanie i zawody też stały się ciekawsze. Na starcie nie zobaczyliśmy jednak Lindsey Vonn, która podobno oszczędza zdrowie przed igrzyskami. Być może odezwała się nie do końca wyleczona kontuzja pleców? W tej sytuacji swoją szansę wykorzystała Anna Veith, która powróciła na szczyt po bardzo długiej przerwie spowodowanej kontuzją (ostanie zwycięstwo 22.03.2015). Na mecie cieszyła się jak dziecko na gwiazdkę, ale nie zabrakło też łez szczęścia. Ładny obrazek. Druga zameldowała się kontuzjowana po sobotnim upadku Tina Weirather (prawdopodobnie złamana kość dłoni), która swój kijek musiała zamocować do ręki za pomocą gumowej taśmy. Podziwu godna determinacja. Trzecia ponownie na podium Sofia Goggia.
Teraz panie przenoszą się do Courchevel, gdzie w następny weekend pojadą konkurencje techniczne. Czekamy z wypiekami na twarzach.