Ze skrajności w skrajność – tak można podsumować dzień drugi międzynarodowych targów przemysłu sportowego w Monachium – ISPO 2011. Jedną skrajnością jest oszołomieniem pod wpływem ogromu, przepychu, pomysłowości, dostępu do nowości… Z drugiej zaś smutek, że nasz rynek stanowi tylko efekt „ubogich krewnych”. Oczywiście, nie można tylko narzekać, bo widać polskie marki. Wielkie brawa dla Majesty, bo narty polskiego producenta nart przyciągają wzrok aż miło. Widać tu także kilka innych firm, jednak nie wybijamy się jako kraj tutaj na potęgę.
Nieoficjalnie mówi się, że im stanowisko bardziej „wypasione” tym firma jest bliżej bankructwa. Może coś w tym jest, ale z pewnością są takie stoiska, na których tłok jest non stop. Oczywiście czołowi producenci sprzętu narciarskiego przeżywają prawdziwe oblężenie. – Dziś był dla nas najtrudniejszy dzień – mówił Andy Kropp pracujący w Salomonie. Całodzienne urwanie głowy zostało zrekompensowane imprezą na ogromnym stanowisku tej firmy, która z dumą prezentuje nie tylko model nart BBR (pisaliśmy o nich wczoraj), jako swój tegoroczny model flagowy, ale także do uprawiania rajdów przygodowych. Na stanowisku Heada uwagę przyciągają szczególnie freeride’owe narty MotorHead z grafiką w stylu heavymetalowej kapeli. Skoro przy grafice nart jesteśmy, należy potwierdzić trend, który istnieje od kilku sezonów. Tak naprawdę dzieje się tylko w nartach do freeskiingu. Pozostałe narty są mocno smutne, choć nie brakuje miłych dla oka wyjątków oczywiście.
Na kolana zwala jak zwykle K2 designem HellBentów (i oczywiście wystrojem stoiska: tym razem sklep z płytami…). Oglądanie tych desek powinno być opatrzone klauzulą „tylko dla dorosłych”. Co bardziej wrażliwe dzieci bowiem mogą się po prostu rozpłakać. Jeśli ktoś lubi japońskie horrory, spokojnie może sobie takie narty wieszać po zejściu z gór nad łóżkiem.
Innym modelem, który spokojnie mógłby zawisnąć w gustownie urządzonym mieszkaniu są deski firmy Icelantic. Przy okazji sprostujemy, że nie jest to firma islandzka, tylko amerykańska. Każda grafika bowiem przenosi nas w świat kolorowych bajek. Wystarczy popatrzeć.
Trudno jest się oprzeć wrażeniu, że grzyby na tych rysunkach przypadkiem tam się nie znalazły, prawda?
Jeśli chodzi o imprezową część targów, można powiedzieć, że króluje pod tym względem pawilon snowboardowy. Tutaj impreza chyba się nie kończy, bo o godzinie 18.00, kiedy nominalnie kończy się dzień targowy nikt nie myśl o wyjściu. Na co drugim stoisku rżnie muzyka na żywo (dje albo kapele), na rampie skaczą deskorolkowcy, piwo się leje strumieniami i nikt nie ma skrupułów podczas palenia papierosów. Na dokładkę jeszcze nagość niewieścia rzadkości nie stanowi, za sprawą choćby jednego ze stanowisk upozorowanego na klub go-go z hasłem: „our customers come first”…
Wrażeń wszelako tutaj nie brakuje. Po szczegóły dotyczące nowości technologicznych zapraszamy w dniach najbliższych na ntn.pl oraz tradycyjnie do Magazynu NTN Snow&More, który już jesienią!
1 komentarz do “ISPO 2011: dzień drugi, także pełen wrażeń”
POZDRAWIAM ANDY’GO- A ARTYKUŁ CIEKAWY..